Józef Chełmoński

Biografie Odsłon: 836
JÓZEF CHEŁMOŃSKI (1849). Przyszedł na świat w Łowickiem, w zubożałej drobnoszlacheckiej rodzinie, od dwóch pokoleń zajmujących się pracą na roli, nie na własnej, lecz dzierżawionej od Radziwiłłów, mających niedaleko, w słynnym Nieborowie, swą rezydencję. Łowieckie w tamtych czasach było ze względu na szereg datujących się jeszcze z czasów Księstwa Łowieckiego przywilejów zamożniejsze niż inne regiony Mazowsza, a co za tym idzie swobodniejsze, radośniejsze, barwniejsze.

Ta kolorowość, barwność wsi łowickiej, bez wątpienia wpłynęła na malarstwo Chełmińskiego.

W 1867 roku wstępuje więc Józef Chełmiński do pracowni malarskiej Wojciecha Gersona, a jednocześnie do Szkoły Rysunkowej. Gerson był pierwszym nauczycielem Chełmońskiego, dając mu podstawy, do respektowania, których malarz czuł się obowiązany przez całe życie.

Pierwszym i najważniejszym przykazaniem było uczciwe studiownia natury, a następnym: umiejętność narzucenia sobie dyscypliny pracy.

Obie te rzeczy odpowiadały zresztą cechom Chełmińskiego, jego zamiłowaniem, sumienności, pracowitości; temu, co wyniósł z domu rodzicielskiego, rodzicielskiego temu, co stanowiło wówczas w mniemaniu postępowych artystycznych kręgów – sens malarstwa.
Malarstwa jako odzwierciedlenia życia.

Droga, która kroczył Chełmoński, wiodąca do szerokiego, barwnego, pełnego temperamentu malarstwa, do tej wyjątkowej rodzajowej szlachetności, którą później osiągnie, do barw soczystych i pięknie z sobą harmonizujących, do dzieł, które dziś najbardziej lubimy, gdyż odkrywamy w nich jakąś zaskakującą monumentalność prostoty i natężenie uczucia – nie była łatwa.

Okres artystycznych studiów Chełmońskiego u profesorów niemieckich okaże się dla młodego Chełmońskiego czasem duchowych rozterek. Ich przyczyną jest to, że po pierwsze, poznaje tu nareszcie dawne malarstwo europejskie i przymierza jego wielkość do swoich możliwości – co zawsze bywa nieco deprymujące, a po drugie, jest w trakcie poszukiwań własnej drogi twórczej czując niechęć do akademickich utartych kanonów.

Chełmoński był niewątpliwie najbardziej z warszawskich malarzy romantyczny z ducha i aczkolwiek nic nie mający wspólnego z historyczną koncepcją Matejki ani z tak efektowną malarsko koncepcją sztuki Brandta, wydaje się być artystą w jakimś stopniu podejmującym ich wątki.

Sądzę, że sprawia to fakt, iż Chełmoński był malarzem, który wszystko biorąc od natury, nie korzy się przed nią, ma odwagę przeciwstawić jej swoją własną wizję. Do o obserwacji natury oddaje wiele z własnej wyobraźni. Łatwo to sprawdzić na przykładzie któregoś z jego licznych obrazów, przedstawiających pędzące Czwórki lub Trójki koni. Obok właściwego Chełmońskiego temperamentu, impetu, rozmachu i gwałtowności, jest w nich zawsze jakiś element fantastyki baśniowej. Są jakby odrobinę nierzeczywiste.

Obrzy „Czwórek” czy „Trójek” stanowiły jeden zaledwie wątek, był mu jednak Chełmoński wierny prawie przez całą swą twórczość. W innych obrazach Chełmońskiego jako siła wiodąca dochodzi do głosu liryzm, poezja i czułe nadsłuchiwanie i rozumienie nastrojów. Pojawiają się kolory ściszone, stonowane – szarości, barwy melancholijne. Nikt nie umiał tak, jak ten malarz rozpędzonych, o rozdętych chrapach koni, namalować smutnej, szarej, rozmokłej, polskiej jesieni, ołowianego, ciężkiego nieba, oślizłych, mokrych od wilgoci drzew, parcianych płacht, przykrywających zmoczonych ulewą chłopów, przysiadłych, nadgniłych strzech i nieco przygnębiającego zamglenia naszej aury.

Tęsknota Chełmońskiego do przyrody i życia ojczystego nie znajduje w Warszawie należytego zadość uczynienia. Trudne warunki egzystencji i pracy, małe i wielkie zawiści pobyt ten zatrują. Dążenie do realistycznego odtwarzania natury nastawia doń niechętnie zarówno publiczność, jak i niejednego krytyka. W kraju nadal oczekuje się o malarzy czegoś innego, lecz Chełmoński powiększy grupę tych artystów, którzy przełożą samodzielność nad przeciętne wymaganie. Po rocznym zaledwie pobycie w ojczyźnie Józef Chełmoński czuje się zmuszony do ponownego wyjazdu z Polski, tym razem do Paryża, w którym spędzi dwanaście artystycznych płodnych lat.

W czasie rocznego pobytu w Warszawie namalował Chełmoński jedno ze swych najpiękniejszych płócien, a mianowicie słynne „Babie lato”. Obraz przedstawia pastwisko i leżącą młodą wiejską dziewczynę w ukraińskim stroju, która wyciągniętą ręką chwyta fruwające w powietrzu pasma babiego lata.

Wobec tego jednak, że przedstawiono tu prostą, bosą dziewczynę wiejską, nie próbując ani niczego idealizować, ani też wprowadzić nastroju sielanki, uznano wówczas, kiedy Chełmoński „Babie Lato” pokazał na wystawie w Zachęcie, że obraz jest wulgarny.

Nie widziano tego co było w nim najistotniejsze: prawdy, surowości widzenia, siły przekonywania, krajobrazu pałającego słońcem i soczystością barw, urzekającej młodości dziewczyny, oddanej zabawie ogromnie prostej i wdzięcznej. Widziano jak przez krzywe zwierciadło tylko bose nogi, brudne stopy, parcianą odzież i pozorne naśladownictwo równie dla warszawskich pięknoduchów wulgarnej idei Coubeta

Related Articles