Postaw się w roli reportera gazety pozytywistycznej. Napisz reportaż o wypadkach w fabryce Adlera. Włącz do niego elementy dialogu.

Pozytywizm Odsłon: 620
Ostatnio w fabryce bawełnianych tkanin Gotlieba Adlera, wyjątkowo majętnego fabrykanta, miała miejsce przedziwna seria zdarzeń zakończona niesłychaną w swych skutkach tragedią. Opowieść o poszukiwaniu jej przyczyn należałoby zacząć cofając się o kilka miesięcy w przeszłość, co też czynię by przekazać czytelnikowi najpełniejszy możliwie obraz sytuacji.
Gotlieb Adler, niemieckiego pochodzenia przemysłowiec, przybył do Polski i dorobił się tu ogromnej fortuny sięgającej niemal miliona rubli. Jego olbrzymi zakład tkacki przynosił mu zysk liczony w dziesiątkach tysięcy rubli rocznie oraz dawał zatrudnienie sześciuset robotnikom. Fabryka zbudowana była na wzór brandenburski, miała kształt podkowy i wysoki komin z cegły. Otoczona murem i mniejszymi zabudowaniami, przywodziła nieco na myśl średniowieczny zamek.
Jedyny syn Adlera, Ferdynand, chętnie podróżował po świecie i jak się dowiedziałem, równie ochoczo wydawał pieniądze, popadając w długi. Gotlieb utraciwszy dużą sumę na spłatę zobowiązań potomka, oszczędności szukał w zmniejszeniu płacy robotnikom. Wzbudziło to rzecz jasna oburzenie pracowników, którzy musieli dłużej zostawać w fabryce, by utrzymać swe dochody, a także niechęć okolicznej ludności.
Jednak dopiero przypadek Kazimierza Gosławskiego wywołał prawdziwą burzę. Gosławski był robotnikiem zatrudnionym w fabryce Adlera, zdolniejszym zdaje się od innych i nieco lepiej opłacanym. Nosił się z zamiarem otworzenia własnego warsztatu, zbierał na ten cel pieniądze już od siedmiu lat. Gdy fabrykant zaczął oszczędzać na pensjach, Gosławski pracował po szesnaście godzin na dobę, także w dni zwykle wolne od pracy. To mordercze tempo doprowadziło robotnika do wypadku: pewnej sierpniowej nocy zasnął nad maszyną i jego prawa ręka dostała się między tryby, została zmiażdżona i urwana. Ponieważ nie było w pobliżu lekarza ani felczera (zwolnionych przez Adlera w ramach oszczędności), nie miał kto zatamować krwawienia i Gosławski zmarł. Zrozpaczona żona tak opowiadała o swym mężu:
- Kazik był dobrym człowiekiem. Pracował od świtu do północy, byleby na swój warsztat uzbierać – mówiła przez łzy. – Jeszcze tylko dwa miesiące i bylibyśmy na swoim... To Adler go zabił, to przez niego!
- Który Adler? – spytałem.
- Obaj! Przez starego Adlera rękę mu odjęło, a przez młodego się wykrwawił na śmierć! Młody Adler jechał do domu i mijał Kazika, gdy go nieśli rannego... Nawet nie spojrzał. Mój Boże! – tu zapłakana kobieta przerwała.
Od tego czasu wokół Gotlieba i Ferdynanda narastała atmosfera niechęci, a gazety i ludność prześcigały się w piętnowaniu skąpstwa Adlera seniora i egoizmu jego syna. Miejscowe towarzystwo zaś albo stroniło od rodziny fabrykantów, albo traktowało ją chłodno. Sytuacja ta sprzyjała konfliktom. Ferdynand, znany ze swej impulsywności, zażądał nieopatrznie satysfakcji od obywatela ziemskiego i sędziego gminy, Zapory. Zapalczywy młodzieniec przegrał pojedynek i zmarł raniony kulą.
Choć Gotlieb Adler miał opinię skąpca i chciwca, kochał podobno swego jedynaka ponad wszystko. Jego śmierć odebrała mu zmysły: przez kilka godzin tułał się obłąkany po polu, a do fabryki wrócił po to, jak się później okazało, by ją podpalić. Około siódmej Gotlieb rozpoczął swój ostatni obchód po swym zakładzie. Z początku jedynie ze składów bawełny zaczął wydobywać się duszący dym. Robotnicy w tym czasie już tłumnie opuszczali warsztaty. W popłochu nie zamykali drzwi ani nie wyłączali maszyn, ułatwiając Adlerowi dokonanie dzieła zniszczenia. Ogień szybko pojawił się w magazynie tkanin, gręplarni i przędzalni. Pożar obejmował coraz większą część fabryki, oświetlając czerwoną łuną przyfabryczne podwórze. W niektórych oknach zakładu pojawiał się cień człowieka, zapewne Adlera. Wśród ludzkich okrzyków słychać było łoskot jeszcze pracujących maszyn, pękanie szyb i trzask ognia. Gdy zaczął zapadać się dach, na ludzi stłoczonych na placu posypał się gorący popiół. Musiałem salwować się ucieczką i dalszy bieg wydarzeń obserwowałem już z nieco większej odległości. Widziałem jak gruzy walącego się komina spadały pod nogi zebranych. Ale największe poruszenie wśród tłumu wywołał widok sufitu walącego się na salę, w której przebywał Adler. Pod gruzami wartej kilkaset tysięcy rubli fabryki zginął na własne życzenie jej właściciel.
Przypominają mi się teraz słowa niejakiego pastora Bhme, z którym rozmawiałem tuż po tragedii. Duchowny powiedział, że fala krzywd powróciła do Adlera tak jak fala na wodzie odbija się od brzegu i wraca tam, skąd wyszła.

Related Articles