Co dla mnie, jako człowieka wierzącego, oznaczał śmierć Jana Pawła II?

Co dla mnie, jako człowieka wierzącego, oznaczała śmierć Jana Pawła II ?

Od kiedy należę do społeczności Kościoła prawie naturalną rzeczą była dla mnie rola Polaka jako papieża. A przecież to najważniejsza osoba w całej społeczności naszej wiary i jedna z najważniejszych osób na świecie! A jednak Jan Paweł II był dla mnie Ojcem Świętym zawsze, bo przecież, kiedy rodziłem się ja, moi koledzy-starsi i młodsi- to Jan Paweł II już pielgrzymował po świecie, więc zupełnie normalną rzeczą było dla mnie jego stanowisko Głowy Kościoła.
Jego pielgrzymki także były dla mnie, moich kolegów czymś zupełnie normalnym. Uważałem to za jedno z „zadań” papieża. Kiedy rozmawiałem z moimi rodzicami i dowiedziałem się, że dopiero Jan Paweł II odbywał spotkania z ludźmi na całym świecie i jako pierwszy z papieży naprawdę otworzył się na ludzi, dopiero do mnie dotarło jaki on musi być wspaniały, odważny i jak bardzo musi kochać zarówno ludzi jak i Boga. Dla mnie rzeczą nie do pomyślenia było to, żeby papież- Głowa Kościoła- siedział w jednym miejscu i samotnie rozmyślał, od czasu do czasu wydając książkę, aby w pewnym stopniu podzielić się swymi refleksjami. Bo przecież jak najlepiej trafić do ludzi jak nie poprzez rozmowę z nimi? Dlatego Jan Paweł II chciał jak najwięcej się z nami spotykać i nauczać w sposób zrozumiały dla każdego, bo zależało mu na dobrym kontakcie Kościoła z ludźmi.
Jeszcze teraz trudno jest mi wyobrazić sobie, że podczas pielgrzymki do Polski papież nie będzie przemawiał w moim języku, tak jak działo się to zawsze. Że nie będzie z nami żartował tak jak to robił Jan Paweł II, bo przecież nowy papież nie ma naszej mentalności, nie będzie potrafił z nami zażartować „tak naprawdę”. Nasz papież był niezastąpiony.
Widziałem Jana Pawła II jako starszego, schorowanego i zmęczonego człowieka. Widziałem jak jego choroba coraz bardziej postępuje. Doznałem szoku, kiedy pewnego dnia, oglądając telewizję, zobaczyłem papieża niemogącego wydać z siebie zrozumiałego dla mnie głosu. Widziałem go zgarbionego, powolnego i schorowanego. Tyle razy myślałem, dlaczego nie zrezygnuje? Dlaczego cały czas próbuje rozmawiać z ludźmi? Przecież jest taki słaby i zmęczony- powinien odpoczywać. I właśnie w tym tkwiła jego siła, że w służbie Bogu potrafił zrobić rzeczy, które sprawiały mu ból i wycieńczały go. Potrafił poświęcić wszystko.
Ostatnie dni jego życia były relacjonowane we wszystkich telewizjach na całym świecie. Ja także starałem się je śledzić i miałem ogromną nadzieję, że jednak wszystko się szczęśliwie skończy, że papież wyzdrowieje i przemówi do nas jeszcze setki razy. Kiedy nadszedł ten dzień, kiedy jego życie dobiegło końca, cała moja rodzina oglądała relacje. Jego cierpienia trwały bardzo długo- przynajmniej dla mnie ten czas wydawał się bardzo długi. Jakieś dwie godziny przed śmiercią byłem pewny, że powinienem się modlić za zbawienie jego duszy, a nie jak wcześniej o cudowne wyzdrowienie. I kiedy to się stało miałem pustkę w głowie, teraz, kiedy o tym myślę nie czuję pustki, ale smutek. W tę noc, kiedy wszystko się stało czułem, że tak jednak musiało być, czułem się z tym źle, ale starałem się z tym pogodzić. Jednak w niedzielę, kiedy na początku mszy ksiądz prosił o modlitwę za jego duszę, coś się we mnie obudziło. Jakby gniew i poczucie niesprawiedliwości, czułem, że tego nie zniosę, że się rozpłaczę. Jednak wiedziałem, że kiedy będę musiał przeczytać modlitwę wiernych nie będę sobie mógł na to pozwolić. Odwróciłem wzrok i próbowałem się uspokoić, jednak gniew i żal narastały. Kiedy nadeszła pora na modlitwę wiernych zwykła trema pozwoliłam mi przeczytać wszystko ”tak jak należy”. Wracając do domu, jak zwykle z kolegą, nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Było w tym coś niesamowitego, zawsze wracając do domu rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Kiedy rozchodziliśmy się do swoich domów powiedzieliśmy sobie tylko cicho „cześć”. To było wyjątkowo dziwne i zarazem rzadkie, niespotykane. Jakiś czas po mszy, w ten sam dzień, cała nasza wioska miała się spotkać, złapać za ręce i pomodlić się. Nawet pacjenci z miejscowego zakładu wyszli żeby się pomodlić. Teraz było zupełnie inaczej. Kiedy zobaczyłem mojego kolegę w drodze do miejsca spotkania rozpoczęliśmy normalną rozmowę. Następny dziwny przypadek, bo przecież zbliżający się moment miał być chwilą refleksji i zadumy. Jednak potrafiłem prowadzić normalną rozmowę, a nawet zażartować. Sam nie wiem czy to dobrze, że tak się zachowałem, jednak było to znowu coś dziwnego. Podczas kiedy wspólnie modliliśmy się, złapaliśmy się za ręce i śpiewaliśmy nie czułem się źle. Czułem ogromną wdzięczność do Jana Pawła II. Za to, że potrafił zjednać tylu ludzi, a także zebrać tylu mieszkańców mojej miejscowości i to nie w kościele. Było to coś niesamowitego. Pogrzeb obejrzałem ze spokojem, ze smutkiem, ale również z nadzieją lepszego.
Rozmawiając kilka dni później z tym samym kolegą przeszliśmy do tematu śmierci Jana Pawła II i o zbliżającym się wyborze nowego papieża. Z tego, co słychać było w telewizji, w radiu największe szanse miał Joseph Ratzinger. Kolega uważał, że zapewnienia o nowym- równie dobrym pontyfikacie są jak najbardziej trafne. Mówił, że nowy papież będzie równie dobry w swojej roli jak nasz papież Jan Paweł II, a może nawet lepszy. Nie zgodziłem się z nim. Nasz papież będzie dla mnie najlepszy i niezastąpiony.

Related Articles