Narracja w opowiadaniach Antoniego Czechowa „Grisza”, „Głupi Francuz” i „W sądzie”

Skoro moim celem jest analiza narracji w opowiadaniach Antoniego Czechowa, pracę tę muszę zacząć od definicji samej narracji. Według Słownika Terminów Literackich jest to wypowiedź monologowa prezentująca ciąg zdarzeń uporządkowanych w jakimś porządku czasowym, powiązanych z postaciami w nich uczestniczącymi oraz ze środowiskiem, w którym się rozgrywają . Jednak wytłumaczenie tego terminu nie oddaje w pełni różnych rodzajów narracji, ich ewolucji wraz z rozwojem powieści.
Narrator, postać mówiąca w utworze literackim, jego podmiot, prezentuje nam wydarzenia składające się na fabułę, pozwala poznać bohaterów – przedstawia ich charakterystyki, albo bezpośrednio ich myśli. Narrator sam może być uczestnikiem wydarzeń i przemawiać do nas w pierwszej osobie, może być wykreowaną przez autora odrębną postacią, komentującą wydarzenie i wtrącającą się w tok opowiadanych zdarzeń, w końcu może ukrywać się za bohaterami powieści i zachowywać całkowitą bezstronność. Typologię różnych sytuacji narracyjnych i wynikających z nich gatunków powieściowych przeprowadził Franz Stanzel. Właśnie na jego badaniach chciałabym oprzeć analizę trzech opowiadań Antoniego Czechowa, „Głupiego Francuza”, „Griszy” i „W sądzie”.

Zacznę od pierwszego z nich, „Głupiego Francuza”. Rozpoczyna je zdanie, będące prezentacją głównego bohatera opowiadania. Narrator nie opisuje jego wyglądu, lecz tylko przedstawia nam Francuza z imienia, nazwiska i wykonywanego zawodu. To według niego w zupełności wystarcza czytelnikowi, żadna inna informacja, która mogłaby być przekazana przez niego, nie jest na tyle istotna, aby zapoznać z nią czytelnika. To, co napisałam wyżej składa się na informację stematyzowaną o tej postaci, więcej o Francuzie dowiemy się już tylko z jego wypowiedzi i myśli, a więc tego, co składa się na informację implikowaną. Dość charakterystyczne dla tego opowiadania jest to, że narrator w ogóle nie zwraca więcej uwagi na Francuza, natomiast zajmuje się głównie „tęgim, dostojnym jegomościem”. Choćby to, co przed chwilą przytoczyłam – opis wyglądu tej postaci to coś zdecydowanie więcej od przedstawienia jej z imienia i nazwiska – czytelnik wie, jak bohater mniej więcej wygląda, może go sobie wyobrazić, natomiast postać klowna jest kompletnym abstraktem.
Po zaprezentowani obu bohaterów główny narrator wyłącza się, przytacza w mowie niezależnej myśli Francuza, ukrywa się za nimi. Ogranicza się jedynie do komentowania zachowań bohaterów, ich czynności. Widać to szczególnie po nagromadzeniu czasowników w każdym wystąpieniu narratora, opisujących czynności bohaterów
[…] pomyślał Francuz patrząc, jak sąsiad polewa bliny gorącym masłem […] zwrócił się do usługującego […] pomyślał Pourquoi oglądając […]
Kelner postawił przed sąsiadem furę blinów i dwa talerze z bałykiem i łososiem. Dostojny jegomość wypił kieliszek wódki, zagryzł łososiem i zabrał się do blinów. Ku wielkiemu zdziwieniu Pourquoi jadł pośpiesznie, ledwo przeżuwając, jak wygłodzony.
Opisy te przypominają mi didaskalia w dramacie. Narrator opisuje tutaj tylko ruchy postaci występujących w opowiadaniu, to, w którą stronę powinni się odwrócić, czy co w momencie wykonywania innej czynności. Z rzadka występują czasowniki wyrażające emocje bohaterów.
Jak już wcześniej wspomniałam, opowiadanie jest zdominowane przez myśli tytułowego Francuza. Co ciekawe, myśli te zapisane są w czasie praesens historicum, historycznym czasie teraźniejszym, jednak tylko one – w wypowiedziach narratora i dialogach występuje wyłącznie czas przeszły. Czemu na to służyć i od czego jest uzależnione? Sądzę, iż choć te dwie formy się uzupełniają, ich funkcja jest taka sama. Obie mają za zadanie przybliżyć te wydarzenia czytelnikowi, unaocznić je. Poniekąd także przez to potęguje się wrażenie, że Francuz ma przestrzeni całego utworu staje się drugim narratorem. Jego myśli stanowią komentarz do opisywanych wydarzeń, przewidują dalszy rozwój wypadków. Dzięki czasowi teraźniejszemu czytelnik staję się bezpośrednim świadkiem opisywanych wydarzeń. Jednocześnie wewnętrzny monolog Francuza może zostać potraktowany jako komentarz autorski, w wypowiedziach tych zawarte są pewne ogólnie sądy, których autor specjalnie nie zawarł w wypowiedziach narratora, a włożył je „w usta” cudzoziemca, zapewne dla podkreślenia ich znaczenia. Szczególnie widać to na przykładzie tej wypowiedzi:
„Barbarzyńcy! – oburzał się w duchu Francuz. – Jeszcze są zadowoleni, że przy stole siedzi wariat, samobójca, który może szastać pieniędzmi. Nic ich to nie obchodzi, że człowiek umrze, byleby tylko oni mieli zysk.”
W dalszej części opowiadania po raz pierwszy występuje mowa pozornie zależna. W kwestii tej następuje zespolenie narratora trzecioosobowego i tytułowego Francuza, narrator przez chwilę mówi językiem Francuza. To powoduje, że narrator ten jeszcze bardziej się od czytelnika oddala, spotęgowane jest to wrażenie bezpośredniości, charakterystyczne według typologii Stanzela dla narracji personalnej. Narrator chowa się za postaciami, postaciami czytelnik przestaje zdawać sobie sprawę z jego obecności, obserwuje świat oczami Francuza, co przemawiałoby za sklasyfikowaniem opowiadania pt. „Głupi Francuz” jako opowiadania o narracji personalnej.

Choć poprzednie opowiadanie nie jest trudne w analizie, trudności takich nastręcza kolejny utwór, „Grisza”. Jest to krótka historia jednego dnia z życia małego chłopca. Analogicznie do opowiadania poprzedniego pierwsze zdanie to bardzo krótka charakterystyka głównego bohatera. Już w tym zdaniu zauważamy zastosowanie praesens historicum, dominujące na przestrzeni całego utworu. Wracając jednak do problemu z ustaleniem typu narracji – przyglądając się opowiadaniu cały czas zastanawiałam się, czy narratorem jest małe dziecko, czy ktoś sprytnie się pod nie podszywający. Dlaczego mam takie wątpliwości? Gdyby przyjąć, iż narratorem jest mały chłopiec, wiele by ta teza wyjaśniła. Zwracają uwagę i przemawiają za tą możliwością liczne zdrobnienia, rozsiane po całym utworze, a tak
charakterystyczne dla mowy dziecka, ale nie tylko one. Uwagę przykuwają też liczne i bardzo drobiazgowe opisy tła zdarzeń, czytając je ma się przed oczami małe dziecko z szeroko otwartymi oczami, wręcz pochłaniające nimi każdą zmianę otoczenia. Dziecko dostrzega tak nieistotne dla dorosłego przedmioty, jak papierki czy pudełko bez pokrywki. Nie wie, jak nazwać dom, więc nazywa go „przestrzenią”, nie wie, jaką funkcję pełni zegar, a zwykłe nogi od krzesła są dla niego wyjątkowo wysokie. Nie zna innych zwierząt poza kotami, dlatego tak też nazywa psy biegające po bulwarze. W jego zbiorze leksykalnym brakuje pewnych określeń, jednak występują inne, nieznane zwykłemu, małemu chłopcu, choćby właśnie „bulwar”, co byłoby argumentem potwierdzającym drugą możliwość – opowiadanie posiada narratora podszywającego się pod małego Griszę. Podszywanie to jest oparte nie tylko na wczuciu się narratora w to dziecko, lecz także na mowie pozornie zależnej, narrator przedstawia czytelnikowi świat doznań niespełna trzyletniego dziecka za pomocą języka, którego dziecko to mogłoby używać, ubiera w słowa wewnętrzny świat przeżyć Griszy, zarazem się za nim ukrywając. Można więc w tym miejscu zastanowić się, czy narrację tego opowiadania powinno sklasyfikować się jako personalną, czy pierwszoosobową, choć nietypową. Tutaj właśnie pojawiają się problemy, o których wspominałam wcześniej. Za narracją personalną przemawiałby narrator podszywający się pod Griszę, czyli głównego bohatera. Gdyby narracja była pierwszoosobową, modyfikacja w niej polegałaby na zmianie bohatera wypowiadającego się w pierwszej osobie, na osobę trzecią, jednak reszta jej podstawowych cech byłaby spełniona – narrator ciągle brałby bezpośredni udział w opisywanych wydarzeniach, byłby świadkiem opowieści. Taką funkcję spełnia też używany w całym opowiadaniu historyczny czas teraźniejszy, wprowadza opowiadanie unaoczniające. Dzięki temu mamy wrażenie, iż to, o czym czytamy, rozgrywa się w tym samym czasie. Zabieg ten może także upewniać nas w przekonaniu, że narratorem faktycznie jest dziecko, dla którego każda chwila to teraźniejszość, tu teraz, przeszłość jest abstrakcyjnym pojęciem, którym nie warto się zajmować.
Podobnie jak z narracją, problemem staje się także to, co w tym opowiadaniu skład się na informację stematyzowaną. Jeśli przyjmiemy, iż narratorem jest mały Grisza, wszystkie jego wypowiedzi jako narratora składałyby się właśnie na informację stematyzowaną, jego wypowiedzi jako bohatera na informację implikowaną, z czego obie te informacje tworzyłyby skrajnie różne obrazy chłopca. Dlatego skłaniałabym się raczej za sklasyfikowaniem tego opowiadania jako przykładu narracji personalnej. Narrator tu tak bardzo chce się ukryć, iż wszystkie swoje kwestie, jak już wcześniej wspomniałam, wypowiada w mowie pozornie zależnej. Chce przez to pokazać, że nie ponosi pełnej odpowiedzialności za swoje mówienie.
Nawet opisy osób czy tła zdarzeń są prowadzone z perspektywy dziecka (przyglądając się po raz kolejny opowiadaniu dochodzę do wniosku, iż ono całe jest długim opisem sytuacji). Tak na przykład mężczyzna, którego mały Grisza wraz z nianią spotkali na bulwarze istnieje w świecie dziecka tylko ze względu na swoje błyszczące guziki i to, iż jego pojawienie się spowodowało uniknięcie uderzenia niani, które z kolei jest przyczyną wystąpienia „jakiejś niani” i jej pomarańcz. Autor, stosując w tym opowiadaniu narrację personalną wcielił narratora w nieoczekiwaną rolę małego dziecka. W efekcie oglądamy świat oczami trzylatka, przeżywamy dzień pełen wrażeń razem z nim.

W ostatnim opowiadaniu, którym zajmę się w tej pracy, „W sądzie”, z całą pewnością możemy nazwać narrację w nim występującą auktorialną. Dlaczego? Już w trzecim akapicie ujawnia się narrator z charakterystycznym dla tego typu narracji wtrąceniem:
Ale, widocznie w myśl przysłowia: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, dom ten uderza i przygniata nowego człowieka […]
Wróćmy jednak do pierwszego akapitu. Cały stanowi opis sytuacji, bardzo ubogi, choć będący prologiem i zapowiedzią opisywanych w utworze wydarzeń. Wydarzeń trzecim akapicie pojawia się opis tła zdarzeń, bardzo rozbudowany, z licznymi porównaniami pełnymi światła, ale i ciemności, a przez to poetycki, przybliżający opisywany dom przy użyciu praesens historicum w tych porównaniach, ale odpychający właśnie tą ciemnością. Po tym opisie znowu zauważyć można wtrącenie narratora auktorialnego, gdy mówi o dziwności jakiegoś widoku. W kilku następnych akapitach narrator co prawda wycofuje się w cień, jednak ciągle między wierszami czujemy jego obecność, nie komentuje w sposób otwarty osób czy sytuacji, jednakże naszej wątpliwości nie ulega, jaki stosunek ma do nich narrator. Konstruuje opisy osób w ten sposób, aby sama postać przedstawiała się nam w złym świetle, tak np. konwojenta nazywa „żołnierzykiem”, określeniem raczej pejoratywnym. Podobnie wygląda prezentacja sądowego sekretarza. Dla głębszej charakterystyki przewodniczącego składu sędziowskiego i jednego z sędziów narrator nie ograniczył się tylko do opisu ich wyglądu, lecz także przytoczył ich dialog. Tak ukazał czytelnikom nikłe zainteresowanie sędziów prowadzoną przez nich sprawą. Podobnie uczynił, opisując zastępcę prokuratora, czytającego w trakcie procesu książkę, czy obrońcę, będącego myślami daleko od Sali sądowej. I właśnie tutaj po raz pierwszy w tym opowiadaniu pojawia się mowa pozornie zależna:
Mowa, którą miał za chwilę wygłosić nie przyprawiała go o tremę. Bo i cóż to jest taka mowa? Wygłosi ją przed przysięgłymi z rozkazu zwierzchników, podług od dawna stosowanego szablonu, zdając sobie sprawę, że mówi bezbarwnie i nudno, bez ognia i zapału, a potem – trzeba będzie znowu gnać po błocie i w deszcz na stację, a stamtąd do miasta, aby niedługo otrzymać rozkaz jazdy znowu gdzieś do powiatu, z nową mową… Nuda!
W jakimś stopniu dochodzi w niej do głosu postać, sama charakteryzuje siebie, sama stawia się przez to w złym świetle.
Po tym następuje cały akapit poświęcony głównemu bohaterowi, oskarżonemu włościaninowi, Mikołajowi Charłamowi, po którym czytelnik nie ma już żadnych wątpliwości, po czyjej stronie stoi sympatia narratora. Akapit ten jest także polem komentarzy narratora, daje nam i swojemu bohaterowi pewną nadzieję w tym fragmencie, choć jednocześnie pogłębia wrażenie letargu, w jakim znajduje się cały sąd. Zobojętnienie, marazm ogarnia nawet czytelnika, tak jak ogarnia oskarżonego:
Podsądny z początku nerwowo pokaszliwał w rękaw i bladł, ale po pewnym czasie cisza, ogólna nuda i monotonia opanowały również jego.
Choć mam wrażenie, że sympatia narratora stoi po stronie oskarżonego o zabójstwo mężczyzny, robi on wszystko, aby tego nie okazywać, ukrywa to za słowami nacechowanymi pejoratywnie (np. „wieśniak”) i licznymi, drobiazgowymi opisami innych postaci i ich zachowań, myśli. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na informację stematyzowaną i implikowaną w tym opowiadaniu. Wszystko, co o postaciach mówi narrator, informacja stematyzowaną, znajduje swe potwierdzenie w wypowiedziach bohaterów, sposób ich mówienia, a także przedmiot ich rozmów wskazują na brak zainteresowania prowadzoną sprawą, interesuje ich miejsce zatrzymania, jakaś osoba z publiczności, książka, natomiast kompletnie nie zajmują się sprawą, w której mają wydać wyrok. Najbardziej widoczne jest to w pytaniu obrońcy Charłamowa skierowanym do lekarza, które później jest jakby przez narratora usprawiedliwione, wyjaśnia on czytelnikowi, dlaczego adwokat zadał to pytanie, przez co ponownie wskazuje na brak zainteresowania pracą, a przez to drugim człowiekiem.
Punktem kulminacyjnym tego opowiadania jest zwrot oskarżonego do syna, jednego z konwojentów. W akapicie, który po nim następuje, pierwszy raz narrator przełamuje leniwą atmosferę, pełną zobojętnienia, panującą w całym utworze. Po raz pierwszy pojawia się tu eksklamacja, narrator przywołuje myśli większej ilości osób, wszystkie skupione wokół tego samego wydarzenia, tego samego „fatalnego zbiegu okoliczności”. Jednak bardzo szybko, już po kwestii „pośpiesznie” wypowiedzianej przez przewodniczącego, narrator wraca do tonu całego opowiadania, znowu używa zdań z porównaniami, długich, powolnych. Opowiadanie urywa się, gdy wszyscy wracają do siebie po tym incydencie, powraca także atmosfera, powoli znowu obojętna, leniwa.

Opowiadania te znacznie różnią się od siebie, ich lektura wymaga skupienia, a analiza precyzji i spostrzegawczości. Niemniej jednak była ona przyjemnym doświadczeniem, głównie ze względu na samą tematykę opowiadań Czechowa.
Odszedł on znacznie w swoich opowiadaniach od klasycznej budowy tej formy, wprowadził, szczególnie w ostatnim analizowanym przez mnie opowiadaniu, „W sądzie”, rozbudowane opisy przyrody, analizy psychologiczne i rozmyślania bohaterów. W „Głupim Francuzie” z kolei zastosował zabieg opisywany w Zarysie teorii literatury , wprowadził dwóch narratorów: autora, którego wypowiedzi przypominają mi didaskalia w dramacie, i opowiadacza bezpośredniego, właśnie tytułowego Francuza. „Grisza” jest zdecydowanie najciekawszym opowiadaniem ze wszystkich tu opisywanych, niecodzienna jest sytuacja narracyjna, język utworu, a także opisywane wydarzenie. To wszystko potwierdzałoby wyjątkowość utworów napisanych przez Czechowa, z których moim ulubionym jest zdecydowanie „Czarny mnich”. Wyjątkowość nie tylko w ich przekazie, ale także w budowie.

Related Articles