Pałac Kultury i Nauki - rozważania o ...

Kiedy zdecydowałam się pisać ten a nie inny temat, udałam się do centrum by wnikliwie obejrzeć przedmiot moich rozważań. Stanęłam przed tym monumentem i zaczęłam mu się przyglądać, Samo obejście tego Kolosa zajęło mii trochę czasu. Jedynymi ludźmi oglądającymi Pałac Kultury Nauki oprócz mnie (a moja osoba przyglądająca się „Patykowi” i robiąca notatki budziła żywe zainteresowanie) byli jeszcze azjatyccy turyści (na nich jeszcze patrzono z politowaniem, na mnie z pewnie wrogością). Jak to turystów interesowało ich dokładnie wszystko, a biedna przewodniczka nie wiedziała, komu ma odpowiadać. Nikt z nich nie wartościował, a mieli do tego prawo. Ja natomiast sama przyłapałam się na tym, że pierwszą moja myślą gdy wysiadłam z autobusu i moim oczom ukazał się Pałac Kultury i Nauki było stwierdzenie :Boże jaki on brzydki...Jak się okazało, historia tej widokówki Warszawy jest nieco dłuższa i bardziej zawiła niż opowiadała przewodniczka( zresztą jak wszystko w czasach PRL).

Przed wojną nikt chyba nie przypuszczał, że kilkanaście lat później w samym środku miasta, na terenie gęsto zabudowanym kamienicami wyrośnie ten kolosalny budynek.
A tak zaczęła się jego pisana historia na notce z dnia 5 kwietnia 1952 roku: "Rząd Związku Radzieckiego zobowiązuje się zbudować w Warszawie siłami i środkami Związku Radzieckiego 28-30 piętrowy gmach Pałacu Kultury i Nauki... Koszta, związane z budową bierze na siebie rząd Związku Radzieckiego...". Pewna podejrzliwość związana z doświadczeniami z krajem bolszewików każe szukać ustępów w których widać do czego strona Polska zobowiązuje się w zamian za...

Ale tej drugiej strony w umowie polsko-radzieckiej z 5 kwietnia 1952 roku nie ma. „Że za nic?...że jako dowód i wyraz przyjaźni?... po to, żeby bratniemu narodowi pomóc? Kroniki dyplomacji nie znały takich wartości." - sławił Dar Bratniego Narodu redaktor Karol Małcużyński, w wigilijnym numerze "Trybuny Ludu" z 1952 roku. Dziś historia nieco inaczej interpretuje przyczyny, dla których ta niezwykła konstrukcja - Pałac Kultury i Nauki - znalazła się w centrum stolicy Polski.
Józef Sigalin, szef Biura Odbudowy Stolicy i Naczelny Architekt Warszawy w jednej osobie, w swoim podręcznym kalendarzyku z 1951 roku, pod datą 2 lipca zapisał: "Wiadomość poufna od H.M. przed objazdem Warszawy z WMM". Przytacza tę notatkę w wydanej wiele lat później książce "Warszawa 1944-80 Z archiwum architekta". I wyjaśnia: 2 lipca 1951 roku zadzwonił Hilary Minc, formalnie szef Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów i minister przemysłu, faktycznie postać znacznie ważniejsza ze stosownymi instrukcjami przed "jutrzejszym, szczególnym dniem". (Nazajutrz Sigalin miał oprowadzać po Warszawie, bawiącego z oficjalną wizytą w Polsce, Wiaczesława Mołotowa, podówczas - prawą rękę Stalina). Minc poinformował, iż Mołotow "znienacka" wystąpi z propozycją postawienia w Warszawie tzw. wysokościowca, w typie tych, które Rosjanie od niedawna budują u siebie, i z których są tak dumni. Ów dar, postanowił ofiarować Polsce sam Józef Wisarionowicz. Instrukcja Minca dla Sigalina brzmiała: nie być zaskoczonym propozycją, ustosunkować się generalnie pozytywnie i nie wikłać się w szczegóły. Nazajutrz, w czasie spaceru po odbudowującej się Warszawie, rozmowa w tej sprawie była wyjątkowo lapidarna: - A jak byście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak u nas? - rzucił Mołotow. - No cóż, owszem - odpowiedział zgodnie z instrukcją, generalnie pozytywnie i bez szczegółów, Naczelny Architekt Warszawy. I tak ruszyła machina.

Polska delegacja architektów odwiedziła Moskwę ,by ustalić kształt przyszłego budynku, a także jego punkt w którym stanie. Zamiast spotkania z architektami radzieckimi(czego się spodziewali) zostali przyjęci przez władze Partii. Dowiedzieli się, że projekt ma wypływać z Warszawy a potem zostanie zatwierdzony przez Moskwę. Po długich pertraktacjach projekt wstępny Pałacu Kultury i Nauki - bardzo szczegółowo i starannie opracowany - ekipa radziecka przywiozła do Warszawy już w połowie kwietnia. Monstrualnych rozmiarów dokumentację otwierał "Opis projektu".
"Plan sytuacyjny: Gmach Pałacu Kultury i Nauki umieszcza się w centrum miasta na placu ograniczonym główna magistralą miasta - ulicami Marszałkowską, Marchlewskiego, Alejami Jerozolimskimi i Świętokrzyską. Wymiary placu: od Marszałkowskiej do gmachu dworca - 500 m, od Alei Jerozolimskich do Świętokrzyskiej - 700 m. Gmach Pałacu Kultury i Nauki znajduje się na osi placu, która schodzi się z osią ulicy Złotej. Główna fasada gmachu znajduje się na ulicy Marszałkowskiej i odstępuje od linii rozgraniczającej na 175 m. Plac przed gmachem przeznacza się na defilady i na miejsce przejścia demonstracji. Wzdłuż głównego frontu projektowanego gmachu znajdują się niskie trybuny. Plac na prawo i na lewo od gmachu Pałacu Kultury i Nauki zazielenia się i urządza. Gmach Pałacu Kultury i Nauki stoi na cokole, do którego prowadzą szerokie schody, zielone trawniki, fontanny i dwa osobno stojące obeliski. Fasady gmachu projektuje się oblicowywać jasną ceramiką. Cokoły, stopnie, tarasy, wejścia i częściowo pierwsze kondygnacje oblicowuje się granitem. Architektoniczne detale kolumn, dolne kondygnacje pokrywa się licówką z miejscowego wapienia.

Ogólne rozwiązanie programu: Gmach Pałacu Kultury i Nauki według swego przeznaczenia składa się z następujących zespołów: centrum naukowego, muzealno-wystawowego, Pałacu Młodzieży i centrum teatralno-widowiskowego.
Zespół naukowego centrum umieszcza się w centralnej wysokościowej części Pałacu.
Młodzieżowy i teatralno-widowiskowy zespół i muzeum umieszcza się symetrycznie na prawo i lewo od wysokościowej części Pałacu.
Zespół teatralno-widowiskowy ma orientację w stronę Alei Jerozolimskich, zespół Pałacu Młodzieży w stronę ulicy Świętokrzyskiej. Zespół kongresowy postawiono na głównej osi gmachu i ma orientację w stronę przydworcowego placu.
Zasadnicze wskaźniki projektu: od poziomu podłogi pierwszej kondygnacji (+/- 0,00 na wysokości ok. 3,50 m od poziomu Marszałkowskiej) w przybliżeniu 210 - 220 m.

Ogólna powierzchnia wszystkich zespołów stanowi w przybliżeniu 66 600 m2, długość gmachu (wzdłuż ulicy Marszałkowskiej) 254 m; szerokość gmachu (wzdłuż Alei Jerozolimskich) 212 m."
Początkowo budowla otrzymała (jakże by inaczej) imię Józefa Stalina (podobno ślad po napisie nad głównym wejściem 'Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina' był widoczny jeszcze tuż przed renowacją budynku w 2000 roku). Dla budowniczych pałacu wybudowano specjalne osiedle domków fińskich (osiedle Przyjaźń, w rejonie ulicy Konarskiego, dziś akademiki i domki prywatne). Większość materiałów do obłożenia elewacji 'symbolu przyjaźni polsko-radzieckiej' wzięto z polskich kamieniołomów. Były to między innymi wapienie z okolic Częstochowy oraz piaskowce z okolic Szydłowca.

Tak według pierwotnych planów miał wyglądać Pałac Kultury i Nauki

Budowa pałacu trwała od 2 maja 1952 do 21 lipca 1955 roku. Po 1175 dniach zaczął on żyć swoim własnym życiem. W pierwszych latach działalności w pałacu mieściły się takie instytucje jak: Polska Akademia Nauk, Towarzystwo Wiedzy Powszechnej, Pen Club, Polski Komitet ds. UNESCO, trzy wydziały Uniwersytetu Warszawskiego, Pałac Młodzieży, Muzeum Techniki, trzy teatry, redakcje i oczywiście Zarząd PKiN. Część tych instytucji zajmowała pomieszczenia pałacowe średnio przez dwadzieścia lat, wiele z nich zmieniło swoje siedziby, ale też część z nich mieści się w pałacu do dziś. Wraz z upływem lat przybywało użytkowników gmachu. O ile w pierwszym pięcioleciu było ich 27, obecnie jest ponad 90. Mówiąc o użytkownikach gmachu wydaje się słuszne wymienienie przynajmniej niektórych osób, które odwiedziły PKiN lub przebywały w nim na imprezach z racji pełnionych stanowisk, świadczy to bowiem o randze gmachu.
Budynek odwiedzały ciekawe osobistości(nie tylko popierające politykę Republiki Rad)a byli nimi między innymi - Jawaharlal Nehru, Indira Gandhi, sekretarze generalni ONZ: Dag Hammerskjueld i Utant, prezydent Indonezji - Sukarno, prezydent Wietnamu - Ho Chi Minh, premier Cejlonu - Sirimavo Bandaranaike, szach Iranu - Reza Pahlavi, prezydent Jugosławii Josip Broz-Tito, pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin, kosmonauci Walentyna Tierieszkowa i Walery Bykowski, prezydent Meksyku Adolfo Lopez Mateos, córka Marii Skłodowskiej-Curie, Ewa Curie-Labonisse, król Laosu Sri Sarvan Vathana, Nikita Chruszczow. O randze PKiN świadczą imprezy, jakie się w tu odbywały i odbywają. Mają one bardzo duże znaczenie zarówno w skali międzynarodowej, jak i krajowej.
W 20 salach o różnorodnym przeznaczeniu odbywają się zjazdy, kongresy, imprezy estradowe, konferencje, wystawy, projekcje filmowe, sesje, sympozja, giełdy handlowe, pokazy mody, targi.
Obraz Pałacu Kultury i Nauki byłby jednak niepełny, gdyby nie wspomnieć o jego specyficznym wyrazie artystycznym. Przed wejściem do niego stoją dwie rzeźby: pomnik Adama Mickiewicza dłuta Ludwiki Nitschowej i Mikołaja Kopernika dłuta Stanisława Hermo-Popławskiego.
Główny autor projektu - Lew Rudni był twórcą należącym do kręgu architektów tworzących sztukę służącą przekazywaniu idei socjalistycznych Styl tenże za pomocą figuralnego schematycznego malarstwa i monumentalnej rzeźby dokonywał heroizacji pracy, służył kultowi jej przodowników.
W architekturze posługiwał się formą historyczną, ze szczególnym upodobaniem do rozwiązań renesansowych i neoklasycystycznych. Operował wielką skalą - tak w przypadku zespołów urbanistycznych, jak i pojedynczych gmachów. W końcu lat 40. obowiązywał we wszystkich państwach tzw. demokracji ludowej co niestety nie ominęło Warszawy, a główny „okaz” tego rodzaju w sztuce znajduje się akurat w centralnym punkcie stolicy.

Lew Rywnin miał świadomość istnienia „hierarchii świata socjalistycznego”, dlatego nawet wnętrze Pałacu zaprojektowane było z myślą o czołowych działaczach partii. Niewiele osób wie, że Sala Kongresowa to nie tylko to, co widać, gdy przychodzimy na koncert: scena i widownia. Projektując PKiN inż. Lew Rudniew mi. dla wygody uprzywilejowanych tyłu sali zaprojektowano kompleks sal umożliwiających organizację nieformalnych spotkań, a także odpoczynek. Sale mają osobne wejście z dziedzińca wewnętrznego PKiN. Dzięki temu dzisiaj VIP-a można wprowadzić (i wyprowadzić) z Sali Kongresowej w sposób praktycznie niezauważalny dla zgromadzonych. Najczęściej przy okazji wizyt przywódców na różnych zjazdach i sympozjach wykorzystywana była sala im. Adama Mickiewicza. Zlokalizowana bezpośrednio nad sceną Sali Kongresowej posiadała dodatkowo zaplecze kuchenne i 3 niewielkie gabinety.
Chociażby w tej właśnie sali odbywało się 12 grudnia 1962 roku spotkanie Leonida Breżniewa z przywódcami PZPR i "bratnich partii". Kolumna samochodów wiozących I Sekretarza KC KPZPR wjechała na wewnętrzny dziedziniec, zatrzymując się bezpośrednio przy drzwiach wejścia oznaczonego literą F. W ciągu kilku sekund Leonid Ilicz znalazł się w pokrytej marmurami klatce schodowej, której korytarz prowadzi do pomieszczeń Sali Kongresowej lub na I piętro do Sali Mickiewicza. Nie skorzystał jednak ze schodów.
Na gościa czekała mała, poruszająca się w zakresie zaledwie dwóch pięter, wewnętrzna winda. Dzięki niej schorowany już wtedy Breżniew znalazł się na I piętrze. Tu zaprowadzono go do znajdującego się obok windy gabinetu. A właściwie niewielkiego apartamentu. Do swej dyspozycji przywódca miał pokój z kilkoma wygodnymi fotelami, niewielkim barkiem i, naturalnie, węzłem telefonicznym.
Wystarczyło pokonać kilka dębowych stopni, aby znaleźć się w drugiej części gabinetu. Tu pokój wyposażony został w eleganckie, wygodne leżanki i fotele. Drzwi w lewej ścianie prowadzą do specjalnej łazienki. Po prawej znajduje się wejście do loży Sali Kongresowej. Całość zaprojektowano w taki sposób, aby osoba wypoczywająca w gabineciku mogła - sama niewidoczna - obserwować to, co działo się w Kongresowej.
Breżniewowi gabinet musiał się podobać. Jak twierdzą naoczni świadkowie, gdy trzy lata później planowano kolejną wizytę radzieckiego przywódcy w Warszawie, zatwierdzając jej program Leonid Ilicz kategorycznie zażądał, aby jego "rezydencją" w czasie obrad zjazdu PZPR był właśnie ów gabinecik koło Sali Mickiewicza. Minęły lata, a gabinet (i pozostałe, wykorzystywane przez towarzyszące Breżniewowi osoby) mają się dobrze. Nic się w nich nie zmieniło. Te same meble i dywany. Wszystkie - dzięki pracowitości pań opiekujących się salą - doskonale zachowane. Być może także dlatego, że pokoje te - do 1989 roku - stanowiły w PKiN "strefę specjalną". Podobnie jak Sala Kongresowa mogły być wykorzystywane wyłącznie za zgodą najwyższych władz partyjnych.

Ciekawe jest także to, że każdej z sal nadano imię. Nie od razu jednak. Jako pierwsza własnej nazwy doczekała się niewielka sala konferencyjna na IV piętrze. I to nazwy nie byle jakiej, bo imienia twórcy PKiN, inż. Lwa Rudniewa.
Aktu "chrztu" dokonała w 1956 roku wiceprzewodnicząca prezydium Stołecznej Rady Narodowej Kazimiera Kartasińska. Salę wybrano nieprzypadkowo. Nie imponuje ona wprawdzie ani rozmiarem, ani wystrojem, ale jej centralne położenie w szeregu sal balowo-wystawowych IV piętra daje jej pozycję szczególną.

Od chwili zaprojektowania Sala Rudniewa miała być miejscem, w którym - obok Sali Kongresowej - koncentrować się będzie życie polityczne. Nic więc dziwnego, że zadbano nie tylko o odpowiednie nagłośnienie, ale także możliwość pełnej obsługi tłumaczeniowej. Umożliwić ją miały najnowocześniejsze wówczas kabiny i urządzenia do przekazywania dźwięku.
Głównym elementem sali jest kompozycja złożona z trzech okrągłych, ustawionych szeregiem stołów. Wokół każdego z nich ustawiono 25 foteli. I to nie byle jakich. Wysokie, wygodne meble wyposażono nie tylko w specjalne oparcia, ale także zadbano o ich walory artystyczne. Podłokietniki każdego z foteli zdobią dwie, rzeźbione ręcznie, wiewiórki. Naprzeciwko wejścia usytuowano stół prezydialny i trybunę. Aby uniknąć efektu "ciężkości", Sala Rudniewa otrzymała kształt rotundy dodatkowo "złamanej" szeregiem 12 kolumn.
Całości dopełniają kryształowe żyrandole ciepłym światłem oświetlające pokryte brązowawymi tapeteriami (tapeteria to rodzaj materiału używany do tapetowania) ściany.

Mimo upływu lat Sala Rudniewa wciąż pozostaje jedynym tego typu obiektem w Warszawie. Nikt, poza Pałacem Kultury, nie dysponuje bowiem nowocześnie wyposażoną salą konferencyjną (sprzęt nagłaśniająca- -konferencyjny został w ostatnich latach zmodernizowany) o równie atrakcyjnym wyglądzie i możliwości połączenia z kilkunastoma innymi znajdującymi się w najbliższym sąsiedztwie salami wystawowymi i konferencyjnymi.

Ale główne zarzuty jakie stawia się Pałacowi nie dotyczą jego wystroju ,a wyglądu zewnętrzego. Trudno tez stojąc u jego stóp nie zgodzić się z przezwiskiem jakie warszawiacy nadali tej budowli zaraz po oddaniu jej do użytku(użytku członków partii oczywiście):”wielki słoń w koronkowych gatkach”. Nie tylko wśród warszawiaków estetyka budynku była dyskusyjna. Rozmowy na temat jego wyglądu prowadzili już wcześniej czołowi „twórcy” wyglądu powojennej Warszawy. Rozmowy te toczyły się na forum publicznym, dlatego wszyscy wypowiadający się w dyskusji architekci, bez wyjątku, bardzo pozytywnie oceniali programowo funkcjonalne rozwiązanie pokazane na rzutach wszystkich kondygnacjia także wyrażali podziw dla olbrzymiej pracy architektów radzieckich w tak krótkim czasie, dla doskonałego opracowania sposobu podania projektu, ale to co naprawdę myśleli - pozostanie tajemnicą mówców. Jeśli czytać między wierszami, tak, jak się wtedy robiło, można sądzić, iż generalnie rzeczywiście "byli za". Choć jedni całkiem entuzjastycznie, inni mocno powściągliwie.
Architekt Szymon Syrkus zachwycał się po socjalistycznemu: "Gmach ten będzie nie tylko niewzruszoną gwiazdą przewodnią na naszej drodze przeobrażenia starej Warszawy, książęcej Warszawy, królewskiej, magnackiej, mieszczańskiej, kapitalistycznej Warszawy w Warszawę socjalistyczną. Budowa tego gmachu będzie wielką szkołą dla budownictwa socjalistycznego, będzie potężnym bodźcem dla naszej architektury... Architekci powinni stworzyć odpowiadające Pałacowi najbliższe otoczenie..."

Byli tacy, co chwalili samą ideę budowli i jej program. Chyba szczerze. Architekt Hipolit Rutkowski mówił: "W naszych rozważaniach nad kształtem miasta przewidywaliśmy, że jego centrum będzie uzależnione od skali Warszawy, to znaczy, że będzie zabudowane budynkami administracyjnymi. Tymczasem powstała decyzja zupełnie inne kategorii, tak dalece w stosunku do poprzedniej różna, że obecnie jesteśmy przekonani, iż plany dawniejsze były błędne"...Albo inż. Kazimierz Marczewski, który tak chwalił: "Program był bardzo skomplikowany, ze względu na mnogość swoich funkcji i rozwiązań architektonicznych, a mimo to rozwiązanie jest trafne... Czystość i jasność planu, jego architektoniczność, wszystkie ciągi architektoniczne od gigantycznego holu poprzez galerie, do sal, wydają się podanej szkicowej formie niezwykle jasno i przekonywająco rozwiązane".

W wielu wystąpieniach ma się jednak wrażenie, że ogólne pochwały są po to głównie, by osłabić konkretną krytykę tak, jak to wtedy było praktykowane. I tak np. architekt Marcin Weinfeld mówił: "Budynek jest w pewnej mierze arcydziełem. Jest bogatym ujęciem brył. Pod tym względem przejawia kulturę, a mistrzostwo autorów jest najwyższego poziomu. Ponieważ zebraliśmy się tutaj nie tylko, żeby chwalić, chcę wypowiedzieć pewne swoje uwagi. Zacznę od zasadniczej kompozycji. Jeżeli chodzi o dół, to tutaj były podnoszone głosy, że jest on za niski. Nie mogę się z tym pogodzić. Ta baza jest rozbudowana i łącznie z całym kompleksem jest to dostosowane do całości. Ale budzą się we mnie znaki zapytania, jeżeli chodzi o stosunek trzonu wieży do przypór. My widzimy jak gdyby piramidę. To mogło być intencją autorów, i może nawet być trafne. Ale jednak przyglądając się z bliska budynkowi mam pewną wątpliwość, czy tym trzonem, punktem głównym jest ta środkowa wieża".
Gdyby pochwały i przygany sprowadzić do jakiegoś wspólnego mianownika, wyszłoby na to, że polskim architektom najbardziej podobała się sama bryła budynku, a najmniej architektura detalu. "Bryła w sylwecie bardzo dobrze rozwiązana "- mówił Zdzisław Mączyński..."Bryła budynku jest znakomita... "- to Jan Klewin. Albo Zbigniew Karpiński: "Rozwiązanie brył wydaje mi się trafne, takie jakiego się spodziewaliśmy. Jest zasadnicze przejście od małych brył do większych. Proporcje tych wysokości, które wpływają na całą resztę, są zupełnie trafne. Układ góry uważam za niezmiernie trafny, Wydaje się, że tutaj nie sposób ruszyć czegokolwiek, dlatego, że to są proporcje, które wypływają jedne z drugich". Każdy z tych, którzy chwalili, miał własne sugestie rozwiązań, zresztą każdy mówił o czymś innym. Z tego powodu (choć przecież nie wyłącznie) autorzy radzieccy mogli się uwagami nie przejmować.

Ważna sprawa, nad którą zatrzymało się wielu architektów, to kwestia osadzenia nowej budowli w warszawskie tradycji. Jedni widzieli taką potrzebę, inni nie. Najbardziej wyrazistym przedstawicielem tej pierwszej grupy wydaje się architekt Piotr Biegański. Mówił: "Oczywiście uderzyło mnie, że koledzy radzieccy byli pod duża sugestią Krakowa". Wprawdzie zaraz zaasekurował się, że i pewną spuściznę Warszawy można by w tym projekcie znaleźć i on ją znajduje, choć nie tak wyeksponowaną jakby chciał. "Architektura warszawska jawi się wtedy, kiedy projekt nawiązuje do okresu neoklasycyzmu, który właśnie w szkole warszawskiej nabrał dużych cech charakterystycznych. Temat typowo warszawski - to narastanie brył cofających się, dążących do zwiększenia budynku, i tak to architekt Biegański odnalazł w tym projekcie. Ale - uznał - w ślad za tym powinny pójść i pewne układy elementów architektonicznych bardziej powiązane z tradycją architektury warszawskiej". Jego oponenci byli zdania, że "warszawskość" nie jest taka ważna. Niektórzy - jak Stefan Tworkowski uznawali, że "nie ma potrzeby podkreślać warszawskości, nieważne, czy architektura przypomina Kraków, ważne, że ta architektura ma charakter polski, charakter polskiej duszy, i nad tym trzeba jeszcze więcej popracować, aby niektóre rzeczy podkreślić i przystosować."

Wszakże i co do polskiego charakteru budynku nie było jednomyślności. Tadeusz Zieliński mówił: "Były bardzo duże starania autorów, by nadać zewnętrzną szatę architektury polskiej, ale ja osobiście wyczuwam w tym pewną obcość. Na czym to polega? Przyłączając się do głosów pewnej części kolegów powiem, że polega ta obcość na pewnej niepowściągliwości elementów, która to powściągliwość cechuje architekturę polską. Nurtują mnie niepokoje z powodu zbyt wielkiej liczby elementów kompozycyjnych. Ilość ta powinna być ograniczona". O uskromnienie bogactw form i ornamentów projektowanego Pałacu zabiegało wielu dyskutantów. "Wydaje się - mówił Marcin Weinfeld - że większa powściągliwość, większy umiar w bogactwie form są konieczne., bo jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego obrazu naszej skromności. Ta forma, kompozycja jest taka bogata, że nie wymaga ona jeszcze podparcia tak wielkim bogactwem elementu zdobniczego". Architekt asekurował się: "Może nie wszyscy podzielają moje zdanie..". Rzeczywiście, nie wszyscy podzielali, nie wiadomo, interesownie czy też nie. I tak młody architekt, Edmund Goldman, wielbicielom uskromnienia zdobnictwa ripostował: "Chciałbym mocno przestrzec przed nieprzemyślanym podejściem do bogactwa szczegółów... Należy pamiętać, że w ciągu długich lat my nastawiliśmy swoją architekturę na gusty mieszczaństwa i snobów, ludzi, w których tkwiła wstydliwość wobec głębi uczuć, wobec emocjonalności i jej wyrażania. Lecz my budujemy nie dla tych ludzi. My budujemy dla prostego ludu, który teraz doszedł do władzy i pragnie wielkości i pełni, i głębi jako wyrazu swoich uczuć... Gdyby ten gmach oddać pod osąd Narodu, to naród będzie na pewno zadowolony, że gmach ten jest bogaty, a głos ludu to jedyne dla nas kryterium" Ale i on - jakby na wszelki wypadek - dodał: "Z tego, co powiedziałem nie wynika, że usunięcie pewnych elementów kompozycji, nie zwiększyło by ogólnego kompozycyjnego wrażenia"...
Niespodziewanie dla zebranych Goldman otrzymał wsparcie od projektanta. Lew Rudniew wypowiedział się w dyskusji "W sprawie charakterystyki architektury warszawskiej, krakowskiej poznańskiej itp. Wszystko to bardzo dobrze, ale dla nas ważnym jest stosunek całego narodu do badanego budynku. Należy dać wrażenie maksymalnej ciepłoty, miłości i poszanowania człowieka, by każdy - zarówno dorosły człowiek jak i dziecko chciał tu przyjść i wypocząć...". Podsumował jednak grzecznie i ogólnikowo: "Wydaje się, że ta interesująca krytyka da nam materiał, na podstawie którego my wszelkimi siłami postaramy się zbadać i zanalizować szczegółowo projekt."

Zręcznie, jak się wydaje, sprawę zbyt bogatego zdobnictwa podsumowywał kompromisowo Zygmunt Skibniewski: "Całkowicie zgadzam się z tymi kolegami, którzy mówią, że detale architektoniczne tu przedstawione są pewną sumą notatek, a nie projektami architektonicznymi. Znając poważny stosunek (autorów) do jako ostateczny projekt detali, bo taki projekt w ciągu 6 tygodni nie jest do zrobienia. Jeśli można dołączy c swoje uwagi do uwag kolegów autorów, to przyłączyłbym się z prośbą, aby w dalszych pracach i studiach spróbowali może mniej przywiązywać wagi do bezpośredniej interpretacji elementów architektonicznych, historycznych naszej architektury. I wierzę, że w twórczym wysiłku stworzą detale, które będą harmonijnie wiązały się z tradycją architektury polskiej i ogólnoludzkiej".

Apel wydał się przedstawicielom władz zbyt śmiały, skoro wiceminister Aleksander Wolski musiał ripostować w obronie radzieckiej koncepcji, a może i z przekonania: "Jeżeli chodzi o sprawę detali, to mam obawę, że właśnie przez próby stawiania sprawy w tej płaszczyźnie, iż naszą architekturę cechuje powściągliwość, my znowu wpadniemy w te błędy, w jakie wpadliśmy na , gdzie koledzy Stępiński, Jankowski, Knothe i Sigalin usiłowali w sposób najbardziej żywiołowy przełamać dotychczasową nudę w detalach, wprowadzając cały szereg detali dotąd nie spotykanych, nawiązujących di historii. Pamiętamy, że ich usiłowania spotkały się z krytyką, że są przejawem XIX wiecznego klasycyzmu., A wiemy, jak wyszło w praktyce. Wyszło zbyt nudno, zbyt nieśmiało, zbyt ubogo. Dlatego wydaje się, że jeślibyśmy próbowali kolegom radzieckim odradzać śmiałości, bujności życia, jaka przebija z detali, to szlibyśmy błędną drogą(...) ja podzielałbym słuszne uwagi kolegów w poszukiwaniu jednorodności detalu, ale jeśli chodzi o drogę, to nic nie krępuje, byśmy próbowali i attyki, i klasycystycznych portali"...
Podsumowania oficjalne tej narady ze strony polskiej były właściwie dwa. Jedno zaprezentował Józef Sigalin, pełnomocnik ds. budowy Pałacu ze strony polskiej. Drugie - wicepremier Jędrychowski. Sigalin w długim wystąpieniu powiedział m.in. "Zagadnienie detali-to drobna sprawa w porównaniu do całości budynku i jego znaczenia w mieście. W dyskusji- mówił- padały różne głosy, ze wszystkich jednak przebijała wielka troska o to, ażeby budynek, który stanie w centrum miasta, był pozbawiony najdrobniejszej wady. Mam wrażenie, że towarzyszom radzieckim właśnie chodzi o tego rodzaju wypowiedzi"

Właściwe podsumowanie z urzędu przypadło jednak wicepremierowi Jędrychowskiemu. "Właściwie jednolite było stanowisko - stwierdził - co do tego, że sylwetka tego budynku jest piękna, że przeważająca ilość zebranych opowiedziała się za tym, że proporcje są szczęśliwe, doskonałe i że nie można tu nic dodać, nic ująć; że były także głosy wskazujące na możliwość pewnych poprawek.
Następnie należy podkreślić to, co podkreślali wszyscy obecni i co jest jednolitym stanowiskiem, że plan budynku został rozwiązany w sposób klasycznie doskonały, klasycznie prosty, z nadzwyczajna czystością. [...] pewne uwagi dotyczyły raczej szczegółów. Największa opozycja dotyczyła dwóch spraw. Jedno stanowisko oponenckie było z punktu widzenia warszawskiego - żądające "uwarszawienia" tej architektury. A drugie stanowisko oponenckie wychodziło z punktu widzenia powściągliwości. To były najbardziej radykalne stanowiska krytyczne w stosunku do projektu. Otóż wydaje się jednak, że nawet wyraziciele tych stanowisk podkreślali, że architektura budynku jest architekturą polską, że autorom projektu udało się nawiązać do najlepszych tradycji polskiej architektury i zarazem stworzyć dzieło nowe, reprezentujące naszą nową wspaniałą epokę. Jeżeli chodzi o pewne szczegóły tej architektury, były różnice zdań i szereg uwag, ale tutaj też chciałbym powtórzyć to, że autorzy projektu także uważali szczegóły tej architektury za element jeszcze do przestudiowania.
Sądzę, że wyniki tej dyskusji upoważniają do stwierdzenia, że opinia o całości projektu wypadła pozytywnie, aprobująco i że stanowi podstawę dla pełnej aprobaty projektu ze strony rządu niezależnie od takich czy innych uwag.
Wyniki tej dyskusji zostaną zreferowane możliwie szczegółowo, jakkolwiek syntetycznie, na posiedzeniu rządu, które będzie poświecone aprobacie projektu - oczywiście z podaniem uwag krytycznych i tych stanowisk, które się zarysowały”. Architekci radzieccy starali się, mimo wszystko oddać charakter polskiej architektury. Wzorowali się na renesansowych kamieniczkach które oglądali w Kazimierzu i Krakowie, a także elementami ludowymi. Dlatego też jego wygląd tak bardzo różni się od wyglądu podobnych budynków w Moskwie.
Kolejnym elementem szpecącym są rzeźby umieszczone naokoło budynku. Są ona swoistym połączeniem idei heroizmu chłopskiego z kultem wiedzy. Jedną z rzeźb jest dziewczyna dzierżąca w dłoniach lirę, za nią znajduje się zaś młody robotnik z odsłoniętym torsem.

Pałac Kultury i Nauki znajduje się na placu Defilad. Nie wszyscy przechodzący placem Defilad zdają sobie sprawę z tego, że pokryty granitową kostką zajmuje on aż 36 hektarów! W poprzedniej epoce politycznej kojarzył się głównie z miejscem defilad i uroczystości państwowych. Zwykle z okazji 22 lipca maszerowali placem żołnierze, ciągnący za sobą ciężki sprzęt. Dlaczego? Ponieważ tylko ten plac w stolicy pokryty został wytrzymałym materiałem. A skąd wzięła się nazwa placu? Zaproponowali ją budowniczowie radzieccy, chociaż pojawiła się także w 1953 roku propozycja Sekretariatu KC PZPR, aby nazwać plac imieniem Józefa Stalin(zastanawiające jest dlaczego nie zmienili po prostu nazwy miasta skoro z tak wielkim upodobaniem chcieli nazywać wszystko jego imieniem). W latach 1954-55 posadzono na nim drzewa i krzewy, nawet 40-letnie. Były to dary dla Warszawy od innych miast Polski: ze Szczecina dęby i świerki, z Wrocławia rododendrony, ze Śremu klony, a z Lublina lipy.

Od ulicy Marszałkowskiej ustawiona była trybuna. Stamtąd machali do tłumów przedstawiciele władz państwowych oraz najważniejsi zagraniczni goście podczas defilad. Krążyły nawet plotki, że trybuna połączona jest podziemnymi przejściami z budynkami KC i pałacem. Jednak jak zapewnia kronikarka dziejów PKiN-u, Hanna Szczubełek, wejście do wnętrza trybuny jest tylko jedno - z góry.
Dawniej trybuna miała w środku kilka pomieszczeń: pokój wypoczynkowy, kuchnię, gabinet i toaletę. W tym pierwszym główne miejsce zajmowała leżanka i stolik, przy którym oficjele raczyli się koniakiem.
Architekci radzieccy chcieli po bokach trybuny ustawić posągi kobiet jako alegorię Wisły i Odry. Potem planowano na placyku przed trybuną umieścić posąg Józefa Stalina. Rozpisano konkurs, w którym wzięli udział znani polscy rzeźbiarze: Franciszek Starynkiewicz, Xawery Dunikowski, Alfons Karny, Alfred Jesion. Projekty pomnika stanęły w Muzeum Narodowym, ale żaden nie został zrealizowany. Dunikowski przedstawił Stalina (jak twierdzili później krytycy sztuki) jako tyrana, który opluwa cały świat. Projekt wzbudził niesmak. Krążyły plotki, że na oficjalnym pokazie projektów, po twarzy Cyrankiewicza przemknął uśmiech sugerujący, że jako jedyny zrozumiał intencje Dunikowskiego

Obecnie otoczenie Pałacu, może z wyjątkiem północnej strony, obok ulicy Świętokrzyskiej, gdzie znajduje się park. Natomiast po stronie południowej, wzdłuż Alei Jerozolimskich, a także wschodniej, naprzeciw niedawno odnowionej 'Ściany Wschodniej' teren jest ciągle nie do końca zagospodarowany. Należy się wprawdzie pochwała władzom miasta za usunięcie części okropnych bud handlowych i straganów, jednak ścisłe centrum stolicy z pewnością powinno wyglądać bardziej elegancko. Architekci stale zastanawiają się, co zrobić z całym tym obszarem. W 1998 roku pojawił się projekt, aby zbudować tu ogromne wieżowce w kształcie korony. Przedstawiono aż 5 wariantów tej koncepcji, jednak wszystkie spotkały się z negatywnymi opiniami, więc sprawa wróciła właściwie do punktu wyjścia. Potem pojawiły się inne pomysły. Jednym z nich jest zbudowanie w miejscu obecnego Muzeum Techniki (południowa część pałacu) ogromnego 340-metrowego wieżowca w kształcie obelisku, w którym mieściłoby się między innymi 'Muzeum Komunizmu'. Innymi koncepcjami było dobudowanie obok budynku stalowej wieży widokowej, czy też otoczenie całego gmachu ogromną kopułą. Bardziej realna wydaje się natomiast znacznie prostsza koncepcja przebudowy pałacu autorstwa Prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego. Zaproponował on aby nie niszczyć budynku ani nie zasłaniać go innymi wieżowcami, ale trochę go przerobić, aby stał się rzeczywiście symbolem miasta i atrakcją turystyczną i zyskał wreszcie uznanie wszystkich Warszawiaków. Zmiany miałyby polegać między innymi na umieszczeniu tu ogromnych zegarów, tak jak w ma to miejsce na większości głównych budynków miast, a także na wyposażeniu tarasu widokowego w komputery na których prezentowano by zwiedzającym wygląd przedwojennej Warszawy.
Wiele tęgich głów zastanawiało się nad tym co z pamiątką komunizmu zrobić. W naszym kraju panuje moda na niszczenie(nazywane rozliczaniem się ) wszystkiego co po PRL zostało. Osobićie uważam, że ten dość "osobliwy" budynek należy pozostawić. Jestem też gorącym zwolennikiem polityki jaka prowadzi zarząd PKiN-u w stosunku do tak zwanej „trzydziestki”. Jest to naprawdę świetny punkt widokowy. Żałuje tylko, że nie można także w zimie podziwiać panoramę Warszawy nocą. W wakacje wybrałam się by ją zobaczyć, i był to cudowny widok. Warszawa powoli kładła się spać, w kolejnych domach daleko za centrum gasły światła, ale część stolicy nadal nie spała. Obecnie w Pałacu odbywa się dość osobliwa wystawa, w PKiN obejrzeć można eksponaty z ponad 20 naprawdę niecodziennych kolekcji: w tym fajki, łyżki wazowe, szczypce do cukru i lodu, bardzo ciekawe miniatury samowarów, opakowania po żyletkach, łapki na muchy!!!, odznaki sportowe, barwną kolekcję miniatur perfum, kałamarze, kostki cukru, naparstki, "szczurki" od herbaty expresowej, kapsle po mleku, hipopotamy, słonie, aniołki i diabły....... oraz wiele innych równie dziwnych przedmiotów.
Myślę, że warszawiacy powinni się po prostu z tym budynkiem „zaprzyjaźnić”. Na razie tak jak i poprzedni ustrój kojarzy im się on z uciskiem. Niestety taka postawa prowadzi tez do negacji tego wszystkiego co z tych czasów pochodzi. Niestety nie uda nam się tego okresu wymazać, i nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Pałacu nikt nie wyburzy, bo nie ma to większego sensu.
Sama uważam, że nie jest to ładny budynek. Ale ja sama pojona legendami rodzinnymi legendami nie jestem w stanie patrzeć racjonalnie. Może następne pokolenie. Boje się, że po raz kolejny w swojej historii popełnimy ten sam błąd jaki popełnili ludzie, którzy chrystianizowali Polskę za czasów pierwszych Piastów.
Po pogaństwie nie pozostało prawie nic, a mimo wszystko stanowi ono mimo swego zacofanie część naszej historii do której teraz chcieliby teraz wrócić, ale niestety już nie możemy.
Moja mama, gdy zapytałam ją co zrobiła by z Pałacem wysnuła taką wizje ,która moim zdaniem najlepiej nadaje się na podsumowanie. Zasugerowała ,by pozostawić ten budynek, by za jakieś 50 lat jakieś dziecko zapytało swoją mamę przejeżdżając tramwajem obok PkiN-u: Mamo, co ta jest za budynek. A wtedy ta kobieta odpowie: ach dziecko, nie uwierzysz, babcia mi opowiadała, że kiedyś były takie czasy, gdy wszystko sprzedawało się na przydział, na tak zwane kartki...Ja się pod tym podpisuje, mam nadzieje, że ten budynek mimo, że szpeci czegoś nas nauczy. I nie będzie tylko przypomnieniem kary ale lekcji...

Related Articles