Recenzja książki Elizy Orzeszkowej pt."Marta"

Pozytywizm nigdy nie przypadł mi do gustu, więc sceptycznie, z niechęcią, bez większego entuzjazmu zaczęłam wgłębiać się w wybrakowane, pożółkłe kartki, wyblakłe literki, mało zachęcającą okładkę projektowaną przez Mariana Stachurskiego i cieszące się niezbyt dobrą renomą wydawnictwo ?Czytelnik?.

Jeżeli chodzi o dzieło pod tytułem ?Marta?, Orzeszkowa zawiodła na całej linii. Usypiający ton, naiwne historie, prostota języka, składały się w cudownie męczącą, cudownie nużącą, cudownie odbierającą chęć do dalszego czytania, kupką amorficznych wyrazów.

Dzieje tytułowej Marty - głównej bohaterki są jak deszczowe dni, przerywane od czasu do czasu błyskawicami, a kończące się burzą z głośnymi grzmotami. Właściwie najciekawszą i najbardziej atrakcyjną chwilą podczas wgłębiania się między wiersze było odczytanie końcowych stron. Dobrnęłam do ostatniego - jak mniemam kulminacyjnego trzylinijkowego akapitu i stwierdziłam, że był on najlepszy, z całych dwustu czterdziestu siedmiu kartek książki. W ostatnim wytchnieniu Marty pojawia się coś, co jednak odrobinę przeczy moim przekonaniom o niefortunności wytworu wyobraźni literatki. Promień pozytywnych emocji tłumi jednak natychmiast mozolne brnięcie przez wcześniejsze stronice.

Główna bohaterka wykreowana na kobietę mającą złą passę, obarczoną biblijnymi plagami, będącą ofiarą znęcającego się losu, wbrew pozorom nie jest zbyt naturalna. Powierzchownie - owszem, ale już większy wgląd w jej postać, rozłożenie na czynniki całej persony, ukazuje nam wystudiowaną sylwetkę, jakby Pani Eliza naciągnęła kreację do granic, nawrzucała wszelakich nieszczęść wprost z puszki Pandory i zaszyła byle jakimi nićmi.

Rzucę trochę aprobującego światła na postać pojawiającą się na początku, mianowicie na wesołego Olesia. Jedyne źródło, które obudziło we mnie choć trochę zainteresowania, to właśnie owy mężczyzna. Sypał wokół optymizmem, oprószając wszystkich nutką uśmiechu. Jego lekkoduszny i żartobliwy charakter zdecydowanie wprowadził złotą poświatę i tym samym zasłużył sobie na wlepienie mu plusa.

Serwowane przez pisarkę nurtu pozytywistycznego banialuki zupełnie nie odnalazły się z moimi wymaganiami. Być może, wychowana w dobie komputerów nie potrafię docenić prawdziwego dzieła polskiej literatury, być może jestem profanem, być może mam umysł zaćmiony współczesnymi wywodami, ale ta powieść tendencyjna mnie uśmiercała nudą.

Kolejną rzeczą, która niestety tylko oddaliła mnie od stwierdzenia, iż ?Marta? to dzieło, które mi się podoba, jest skracanie myśli przez autorkę. Zauważyłam, że w wielu miejscach, zamiast rozwinąć to, co chciała przekazać, ułatwiała sobie drogę używając skrótu ?itd.?, co nieco mnie irytowało. Tudzież miałam wrażenie, że Orzeszkowa sama wątpi w to, co pisze i chce jak najszybciej skończyć co zaczęła. Spadłam z krzesła, kiedy natrafiłam na wstawkę Pani Elizy, w której tłumaczyła się, dlaczego napisała tak naiwną, mało barwną opowieść. Resztę przeczytałam z uniesioną brwią, nie bardzo wiedząc, czy wypada śmiać się z tego, że według Orzeszkowej jestem ?wybredną, czułą i wrażeń łaknącą czytelniczką?.

Książki nie polecam ludziom poszukującym jakichkolwiek przyjemności z czytania czy przeżycia fantastycznych przygód. Nie jest to też lektura na zimowe wieczory, kiedy potrzebujemy lekkich i wciągających opowieści. ?Marta? jest dla wytrwałych lub lubiących klimaty nieprzytomnego bełkotu. Ja jednak pozostanę advocatus diaboli i całą sobą zaprzeczę atrakcyjności tegoż dzieła.

Related Articles