Podróż do krainy idealnej

(z góry przepraszam za brak " ć ", komputer szwankuje;)

Ciągła pogoń za wiedzą, brak czasu na własne przyjemności, nieustanne pretensje i nakazy w stylu: przynieś, wynieś, pozamiataj... Długo się z tym zmagałem. Nie pamiętam dokładnie dnia ani godziny, gdy przytłoczony ciężarem obowiązków, tak że podnieśc się nie mogłem, stwierdziłem, że tak na prawdę moja egzystencja na tym świecie nie ma żadnego sensu. Postanowiłem coś zmienic, poprawic.
Bez głębszego namysłu spakowałem walizkę, wyszedłem z domu, nie żegnając się z nikim. Zabrałem tylko oszczędności i kartę kredytową ojca. Udałem się taksówką na lotnisko do Katowic – Pyrzowic. Nie miałem żadnego planu, chciałem tylko uciec jak najdalej od monotoni i szarości dnia codziennego. Już na samym lotnisku nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobic, podszedłem do kasy i poprosiłem o bilet na najbliższy samolot "byle gdzie". Jakież ogromne było moje zdziwienie i zaskoczenie gdy inkasentka wydała mi bilet (oczywiście uprzednio pobierając niemałą opłatę) do kraju "Bylegdzie". Nareszcie zaczyna coś się dziac – pomyslałem. Po odprawie, przejściu przez różnego rodzaju kontrole mające na celu sprawdzic czy nie jestem terrorystą, ruszyłem w kierunku strefy bezcłowej, aby umilic sobie czekanie na samolot. Po kupieniu i spożyciu kilkunastu puszek "coca-coli" za pieniądze tatusia w dobrym humorze począłem zmierzac w kierunku samolotu, który wreszcie raczył się pojawic... Gdy tak sobie szedłem, naszła mnie pewna myśl, mianowicie: czemu kurcze tylko ja idę na ten samolot? Po przemyśleniu tej sprawy stwierdziłem, że to musi byc lecznicze działanie "coca-coli". Po wkroczeniu na pokład samolotu okazało się, że rzeczywiście nikogo tam nie ma oprócz pilota i jednej stewardessy. Trochę zdziwiony takim obrotem spraw rozsiadłem się w fotelu i w niedługim okresie czasu zasnąłem. Przespałem chyba z dwie godzinki. Obudził mnie dopiero pilot, który oznajmił mi, że już jesteśmy na miejscu. Wziąłem więc swój bagaż podręczny i opuściłem pokład, a tu kolejny szok! Na powitanie czekało mi już około dwudziestu prześlicznych dziewcząt. Blondynki o niebieskich oczach z pięknymi, długimi nogami i wielkimi oczyma. Jakby tego było mało, każda trzymała w rękach zgrzewkę "coca coli". Jedna z nich chwyciła mnie za prawą dłoń, w lewą jednocześnie podając mi puszkę napoju. Pytam się jej:
Co robisz? Gdzie mnie prowadzisz? Dlaczego mój napój jest ciepły?
Odpowiedziała mi:
Nie martw się. Zabieram Cię na plażę. Zrzuc to niewygodne i grube odzienie, tutaj jest gorąco. Przepraszam za "colę", zaraz któraś z dziewczyn poda Ci zimną puszkę.
W tym momencie pomyslałem, że jestem w niebie. Dziewczyna w niczym nie ustępująca Miss World 2010 prowadzi mnie za rękę na plażę, w drugiej trzymam to co najbardziej lubię. Oczywiście chodzi mi o "coca-colę". Dookoła żadnego faceta, mnóstwo pięknych pań patrzących na mnie wyzywającym wzrokiem, pod stopami gorący piasek. Kiedy już doszedłem do miejsca docelowego, czyli do samego brzegu morza, moja przewodniczka kazała mi spocząc na leżaku i nie martwic się już niczym. Wszystko czego chcę będzie mi dane. Mogę robic wszystko to na co przyjdzie mi ochota. Postanowiłem sprawdzic czy słowa, które wypowiadała ta piękna pani są prawdziwe. Poprosiłem więc o pizzę na grubym cieście z sosem czosnkowym, oczywiście dobrze wypieczoną, ale nie spaloną! Po dwóch minutach, gdy już zacząłem się lekko niecierpliwic, brunetka o pięknych kształtach w czapce kucharza szła w moim kierunku z pizzą na tacy. Nie miałem już żadnych wątpliwości. Decyzja, którą podjąłem przed dosłownie paroma godzinami okazała się najtrafniejszą jaką mogłem podjąc w całym swoim dotychczasowym życiu.
Niestety to co zapowiadało się tak pięknie okazało się tylko snem. Tak na prawdę usnąłem w samolocie. Obudziłem się nie w "Bylegdzie" a w Berlinie. W dodatku bez pieniędzy. Tata zgłosił na policji kradzież karty kredytowej...

Related Articles