„Tarcza antyrakietowa” w Polsce

O możliwości umieszenia w Polsce europejskiej części instalacji amerykańskiego systemu MDI – a konkretnie jej trzeciego członu odpowiedzialnego za namierzaniem radarowym i niszczeniem rakiet przeciwnika, mówi się już od miesięcy. Co jakiś czas zza Oceanu dochodzą kolejne nieoficjalne informacje, że Polska jest faworytem wyścigu o to, który kraj Europy Środkowo-Wschodniej Amerykanie wybiorą jako partnera w tym przedsięwzięciu. Tym czasem z owego wyścigu odpadły już Węgry. Czy jednak nam się to opłaca?

W Kaliforni i na Alasce już powstaje część tarczy antyrakietowej odpowiedzialna za osłonę USA od strony Korei Północnej i Chin. Parasol ochronny obejmie także współpracującą przy budowie systemu Japonię. Natomiast europejska część MDI ma osłaniać Amerykę i jej europejskich sojuszników oraz bazy przed atakiem ze strony Iranu. Ulokowanie instalacji w Polsce sprawiłoby, że pozycja naszego kraju jako strategicznego sojusznika USA w jednym rzędzie wraz z Wielką Brytanią czy Japonią zostałaby ostatecznie przypieczętowana. Trzeba przy tym zauważyć, że obecnie naszej pozycji w stosunkach z Waszyngtonem i rola euroatlantyckiego pomostu jest zagrażona przez proamerykańską politykę kanclerz Merkel. To z kolei oznaczałoby marginalizację Polski jako głównego po Wielkiej Brytanii europejskiego partnera USA. Budowa systemu MDI całkowicie zniweluje to ryzyko.
Ów strategiczne partnerstwo z USA łatwo można przełożyć na konkretne korzyści. Polska może liczyć na przypływ do kraju zaawansowanych technologii, znaczący offset oraz hojność Kongresu przy przyznawaniu funduszy na pomoc w modernizacji sojuszniczej armii. Jednak patrząc na małą skuteczność polskich władz przy realizacji programów offsetowych uzyskanych za zakup F-16 oraz brak ekonomicznych korzyści z udziału w interwencji w Iraku, uzasadnione wydają się obawy, że znowu stracimy nasze „pięć minut” i miliardy dolarów, które możnaby wywalczyć, przepadną.
Niestety nierealne są nadzieje na to, że przy amerykańskich instalacjach powstaną setki czy tysiące nowych miejsc pracy. Na krótszą metę skorzystają firmy budowlane. Poza tym można liczyć na kilkadziesiąt etatów przy ochronie obiektów i prostych pracach związanych z obsługą techniczną obiektów. System MDI to nie dziesiątki tysięcy żołnierzy dywizji pancernych, którym codziennie trzeba zapewnić obsługę techniczną i tony żywności, ale głównie elektronika, przy której czuwa najwyżej kilkuset żołnierzy. Ponadto Amerykanie lubią sami doglądać swoich obiektów; ich zagraniczne bazy to często samodzielne miasteczka, gdzie nawet część żywności sprowadza się z kraju. Korzyści ekonomiczne należy więc wiązać nie z powstaniem samych instalacji MDI, ale inwestycjami offsetowymi. To dzięki offsetowi za zakup amerykańskiej broni wyrosła potęga chociażby fińskiej Nokii. W Polsce na współpracę z Amerykanami, zarówno przy budowie samego systemu, jak i dzięki napływowi technologii, najwięcej zarobi przemysł zbrojeniowy wytwarzający systemy radiolokacyjne i zautomatyzowane systemy dowodzenia obroną powietrzną. Pierwsze kontrakty dotyczące współpracy, pomiędzy Przemysłowym Instytutem Telekomunikacji a Boeingiem, zostały już zawarte. Aby nie powtórzyła się sytuacja z offsetem za F-16, tym razem wszystkie sumy muszą znaleźć się na papieże.
Notabene, same radary i inne urządzenia w skali regionu mogą okazać się problematyczne, bo ze względu na zakłócenia w promieniu około 50 kilometrów nie będą mogły latać samoloty, a ochrona obiektów wymaga stałego i dokładnego nadzoru dużych obszarów. Nie bez znaczenia mogą okazać się też protesty okolicznych mieszkańców obawiających się wpływu stacji radarowych na ich zdrowie. Niedawno z podobnych przyczyn Węgry musiały zmienić lokalizację dużo mniejszej stacji NATOwskiej.

O ile z ekonomicznego punktu widzenia amerykańskie instalacje oraz wynikające z tego strategiczne partnerstwo z USA byłyby dla Polski bardzo korzystne, o tyle już z geopolitycznego punktu widzenia stanowi to wręcz zagrożenia.
Problematyczne, acz nie niosące za sobą katastrofalnych skutków, może być nieprzychylne spojrzenie Pekinu. To z kolei w pewnym, choć – znając chińskie podejście do sprawy oparte na zasadzie „biznes to biznes” - nie będące barierą nie do pokonania, stopniu utrudnić dostęp do tego rynku polskim przedsiębiorstwom. Na razie jednak to my importujemy z Chin produkty za ponad 2 miliardy dolarów przy eksporcie wartym około 200 milionów. Raczej nie zagrożone wydają się też milionowe chińskie inwestycje nad Wisłą.
W raczej lewicującej i w większości antyamerykańskiej „starej Europie” po raz kolejny potwierdzona zostanie opinia, że Polska to koń trojański USA. Nie wydaję się jednak, by mogło to mieć wielkie znaczenie, zwłaszcza że u antyamerykańskiej części Europy i tak już dawno Polska została spisana na straty.
Znacznie większe zagrożenie niesie ze sobą pogorszenie i tak bardzo złych stosunków z Rosją. Nie tylko ostatecznie stracimy szansę na dostęp do tamtejszego, łatwiejszego do zawojowania niż amerykański, rynku, ale i w postradzieckiej mentalności „oblężonej twierdzy” niejako automatycznie zdeklarujemy się jako wróg. Zimna wojna minęła, ale to jej dzieci – czekiści i generalicja – rządzą dziś na Kremlu. Rosjanie czują się zagrożeni przez budowę amerykańskiej tarczy i nie bez pokrycia są zapowiedzi, że może to oznaczać nowy wyścig zbrojeń. Już jakiś czas temu pojawiły się informacje, że najnowszy rosyjski ICBM Topol-M jest w stanie ominąć ochronę MDI. Zapewne niedługo trzeba będzie czekać również na odpowiedź Chin. W tej kwestii jednak Polska znajdzie się niejako z boku głównej osi napięć, a cały spór to dziś raczej wynik mocarstowowych ambicj poszczególnych państwa i przywiązanie do doktryny odstraszania, a nie realna groźba wybuchu III wojny światowej.
Za bardzo mało prawdopodobne należy uznać wzrost zagrożenia atakami terrorystycznymi. Wśród garstki wyznawców Allaha w Polsce nurt radykalny nie występuje, zaś zorganizowane jakiejkolwiek akcji z zewnątrz przy totalnej odmienności kulturowej i fizycznej, bo Arab się u nas w tłumie schowa, to zadanie karkołomne. Za bardziej realne zagrożenie można uznać to, że Polska mogłaby stać się celem dla rakiet irańskich, chociaż jednak ajatollahowie z łatwością mogą znaleźć dużo ciekawsze cele.
Choć w dzisiejszych warunkach geopolitycznych wojna z użyciem ICBM wydaje się bardzo mało prawdopodobna, to jednak Polska znajdzie się na liście celów rakiet rosyjskich i irańskich a system MDI, w przeciwieństwie do Patriotów, rosyjskich S-400 już zamówionych także przez Japonię, chińskich HQ-15 opartych na technologii S-300 czy współtworzonemu przy współpracy z Amerykanami izraelskiego Aarow, dotychczas podczas testów wykazał się rażącą nieskutecznością i być może w dalszej perspektywie okaże się, że tarcza antyrakietowa jest fikcją.

Tak więc podsumowując, budowa w Polsce europejskiej części systemu MDI jest dla naszego kraju okazją do uzyskania znaczących ekonomicznych korzyści. Jednak pytaniem otwartym pozostaje to, czy w dłuższej perspektywie, wobec permanentnego kryzysu w stosunkach z Rosją i pogorszenia relacji z Chinami Ludowymi, zrekompensują one straty, jakie przyniesie zamknięcie drzwi na rynek wschodni i możliwe ich przymknięcie na dalekowschodni.

Related Articles