Lech Wałęsa - biografia

Lech Wałęsa ? człowiek, który przeskoczył w sierpniu 1980 roku płot w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Od tamtego ?gorącego? lata fascynuje albo denerwuje Polaków, szoku-je i zaskakuje polityków, tak wschodnich jak i zachodnich. Uwielbiany, ale także wyśmiewa-ny, przedstawiany w karykaturalnym skrzywieniu, a jednocześnie określany jako ?zjawisko? ? wszedł już do historii. I to nie tylko tej polskiej, ale również wpisany został w światowe encyklopedie; owiała go legenda.
Człowiek o wielkiej różnorodności cech osobowościowych. Obdarzyć mógłby nimi niejednego. Wszystkiego w nim jakby w nadmiarze: wielkość i poza, wyrozumiałość dla słab-szych i bezlitosność sądów, wizjonerstwo i przyziemność. Rzadko wpadający w złość, ale gdy już straci panowanie nad sobą, to wywołuje burzę, w której wszystko zostaje dopowiedziane. Doskonale pamiętający, co kiedyś mówił, ale niemściwy. Talent przywódczy, a obok niechęć do typowych spraw organizacyjnych. Sarkazm, dowcip obok umiejętności śmiania się Zr swoich przywar, a jednocześnie łatwość wzbudzania kontrowersyjnych ocen. Potrafiący rzucić, w ciągu jednego dnia, wieloletni nałóg namiętnego palenia papierosów, a niemogący odmówić sobie słodyczy, powiększających dość znacznie jego nadwagę.
Niełatwo, więc opisać, oceniać, gdy staje się przed faktem życia pełnego aktywności człowieka i polityka, odciskającego piętno na całym naszym ostatnim dwudziestopięcioleciu. Człowieka piastującego urząd najważniejszego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej, powoła-nego w pierwszych powszechnych wyborach.
Życie i działalność Wałęsy można porównać do fal powstających po rzuceniu kamienia na taflę spokojnego stawu. Najpierw kręgi fal są niewielkie, później rozszerzają się przesuwają w najdalsze zakątki stawu. Jest ich coraz więcej. Są widoczne wszędzie. Każda następna przygotowuje kolejną falę, ale o znacznie szerszym zasięgu. Powiązania łączące poszczególne kręgi są na pierwszy rzut oka niewidoczne, dopiero, gdy uważniej im się przyjrzeć, dostrzega się pewne stałe linie. Wzrastające, choć niepozbawione meandrów, a nawet załamań.
Wałęsa nie lubi wspomnień. Więcej można się dowiedzieć od starszej i jedynej siostry ? Izabeli. Z jej opowieści można wnioskować, że Wałęsowie pojawiają się w okolicach Po-powa gdzieś w okresie napoleońskim. Charakterystyczne przy tym, że informacje źródłowe z opisem tamtejszych ziem z pierwszych lat XIX wieku wymieniają wielkość folwarku ro-dzinnego, która się zgadza z ustną tradycją przekazywana z pokolenia na pokolenie. Zebrany przez przodków niewielki mająteczek został rozpuszczony przez dziadka Wałęsy.
Dzieciństwo nie było pogodne. Zbyt mocno odczuł na swojej skórze biedę życia w okupowanej Polsce i skutki odbudowy powojennej Polski. Przyszedł na świat 29 września 1943 roku w Popowie na historycznej Ziemi Dobrzyńskiej w rodzinie drobnego rolnika, żyją-cego bardziej z umiejętności ciesielskich, niż z plonów podmokłych paru mórg porośniętych kępami wierzb.
W domu już było troje starszego rodzeństwa: Izabela, Edward i Stanisław. Był to okres powolnego wycofywania się hitlerowskich Niemiec z Rosji. Na okupowanej Ziemi Do-brzyńskiej, podobnie jak na innych ziemiach polskich, hitlerowcy zapędzają do niewolniczej pracy młodych i starych. Buduje się umocnienia wojskowe w rejonie rzek: Wisły, Drwęcy i Skawy. W jednej z branek aresztowany zostaje ojciec Wały ? Bolesław. Bity, wyniszczony skąpym jedzeniem, z odmrożeniami wychodzi z obozu pracy i parę tygodni później umiera (1945). Matka Wałęsy ? Feliksa, z domu Kamińska, w rok później wychodzi za mąż za naj-młodszego brata męża ? Stanisława. Rodzina powiększa się o dalszych chłopców: Tadeusza, Zygmunta i Wojciecha.
Matka wywarła największy wpływ na ukształtowanie się charakteru młodego Wałęsy. Dbała nie tylko o schludne, choć bardzo skromne ubranie, ale przede wszystkim wpajała wszystkim dzieciom zasadę, że na białe trzeba mówić ? białe, a na czarne ? czarne. Uczyła uczciwości, sprawiedliwości i hierarchii starszeństwa. Wychowała poprzez osobisty przykład. Wiele uwagi przywiązywała do wpojenia dzieciom religijności. Prowadziła z sąsiadkami u stóp przydrożnego krzyża wspólne modlitwy, a przy polnej figurce Matki Boskiej litanię Maryjną, w zimie zaś sąsiedzi przychodzili do Wałęsów na różaniec. Te proste zasady konse-kwentnie egzekwowała w codziennym życiu. Szanowanie starszych, bezdyskusyjne przyj-mowanie tego, co nakazywali, jeśli kara to wymierzana spokojnie, modlitwa poranna i wie-czorna ? należały do normalnego rytuału domowego.
Takie były założenia, ale życie niosło wiele buntów i sprzeciwów. Młody Lech naj-częściej obrywał za palenie papierosów i za szkolne wagary.
Szkolna edukacja odbywała się najpierw w pobliskim Chalinie (4 km polnej drogi), w dawnym dworku, obecnie mono podupadłym. Po siedmiu latach nauki matka kieruje Lecha do klasy mechanizacji rolnictwa Zasadniczej Szkoły Zawodowej w powiatowym Lipnie. Uczniem był przeciętnym, choć wyraźną smykałką do matematyki i niechęcią do? historii. Przez trzy lata nauki ciągnęła się za nim opinia palacza i rozrabiaki oraz świetnego organiza-tora.
W 1961 roku zakończył naukę i podjął pracę elektryka w Państwowym Ośrodku Ma-szynowym w pobliskim Łochocinie. Po niecałych dwóch latach pracy powołany został do wojska. Zasadniczą służbę odbywał w Koszalinie, a po przeszkoleniu zostaje wysłany do szkoły podoficerskiej w Świeciu. Powraca do macierzystej jednostki i wychodzi z wojska w stopniu kaprala.
W 1965 roku podejmuje pracę w tym samym POM-ie, w ośrodku w Leniach, bliżej domu. W domu także nastąpiło wiele zmian. Starsze rodzeństwo samodzielnie szukało wy-rwania się z biedy, opuszczając rodzinne strony. Zachęcała zresztą sama matka, która nie lubiła wsi. Cierpiała stale z powodu sytuacji, w jakiej żyli i chciała chociażby swoim dzieciom zapewnić lepsze warunki egzystencji. Jedyną drogą, według niej, były szkoły. Dbała, więc o naukę i wypychała dzieci do różnych szkół dających konkretne zawody.
W domu pozostali znacznie młodsi bracia przyrodni i ojczym Stanisław, który miał kłopoty z utrzymaniem rodziny. Stosunki między nim i zarabiającym już samodzielnie Lechem układały się niezbyt dobrze. Natomiast znakomicie dawał sobie radę w pracy. Uchodziła za najlepszego fachowca w okolicy, naprawiając wszystko, od brony do telewizora, poprzez pralki, motocykle.
Dosyć jednak szybko ten świat oglądany przez pryzmat rozkradanego POM-u, fuch, maleńkich układów w pracy, pierwszych miłości ? stał się śmieszny. Dreptało się w miejscy i właściwie kończyło się na kolejnej zabawie. Dominowało poczucie pustki i bezsensu. Impuls przyszedł niespodziewanie: z Lechem zerwała jego dziewczyna. Wstyd, naruszona męska ambicja i decyzja ? wyjazd.
Pospiesznie, jakby uciekając, 23- letni Wałęsa wyjeżdża na Wybrzeże. 30 maja 1967 roku zgłasza się do biura przyjęć Stoczni Gdańskiej i po załatwieniu całej procedury otrzymuje numer stoczniowy 61878 i pracę na wydziale W-4 jako elektryk okrętowy w brygadzie Mosińskiego.
W pobliży kwatery, w której mieszkał wraz z czterema kolegami, znajdowała się kwiaciarnia. Któregoś dnia wszedł rozmienić pieniądze, spojrzał, zobaczył ładną buzię? no i w rok później stanęli na ślubnym kobiercu. Wybranka miała 19 lat, pierwsze imię Mirosława, drugie zaś ? Danuta. I to właśnie bardziej spodobało się Wałęsie i już pozostało do dzisiaj. Po roku, tuz przed grudniem, urodził się pierwszy syn ? Bogdan, później kolejni co dwa lata: Sławek (1972), Przemek (1974), Jarek (1976), wreszcie dziewczynki: Magda (1979), Ania (1980), Maria Wiktoria (1982) i Brygidka (1985).
Od początku pracy w Stoczni dużo rozmawiał z kolegami. Daje się poznać z dosyć oryginalnych powiedzeń i zachowań. W niecały rok po podjęciu pracy w Stoczni przez Wałę-sę, na Wybrzeżu, w ślad za Warszawą, wybucha sprawa studenckiego Marca 1968 roku. Wie-lu robotników ulegało sugestiom propagandy, która wywierała niechęć do inżyniera, inteli-genta, majstra, do białych koszul, aby poróżnić te dwa środowiska. W Stoczni jednak nie przyszło to łatwo, gdyż w jednej z szatni robotnicy zobaczyli spałowane plecy studentów Po-litechniki Gdańskiej, odbywających tutaj praktykę robotniczą. To wystarczyło, aby jedna ze zmian poszła ze sprężynami na milicję pałującą na ulicach. Nie udała się tez agitacja nawołu-jąca do wieców potępiających inteligentów. Już wówczas Wałęsa daje się poznać jako niezły agitator, który skutecznie odciągnął ludzi ze swego wydziału od pójścia na wiec w Hali Stoczni.
Dwa i pół roku później wybuchł strajk w Stoczni. Zaczęło się od tego, że ogłoszono podwyżkę na artykuły pierwszej potrzeby, zwłaszcza żywność. I to tuz przed świętami Boże-go Narodzenia 1970 roku. Robotnicy byli wówczas u szczytu wytrzymałości finansowej i nie starczało na wiele podstawowych rzeczy. Podwyżki dotyczyły wszystkich ludzi, więc protest był powszechny. Strajk w Stoczni zaczęła ?arystokracja?, doświadczeni robotnicy, mający za sobą praktyki zagraniczne, co wówczas było rzadkością. Obyci, zżyci, doświadczeni, świetnie zorganizowani, z dużą wiedzą ? co pozwalało im na nadanie tonu protestu. Zawiązała się grupka najodważniejszych, żądano rozmów ? bezskutecznie. Strajkujący wyszli na ulice. Do-szło do pierwszych starć z milicją.
Był poniedziałek 14 grudnia ? Wałęsa wziął akurat dzień wolny, miał kupić wózek dla pierworodnego Bogdana. Nie był zorientowany w przebiegu zajść.
We wtorek 15 grudnia poszedł normalnie do prac. Na wydziale potworzyły się grupki, które dołączyły do maszerujących pod dyrekcję. Żądano zwolnienia zatrzymanych robotni-ków, dyrekcja odkrzykiwała przez otwarte okno. Wreszcie najodważniejsi, a wśród nich Wa-łęsa, poszli do dyrektora. Ostra dyskusja nie przyniosła żadnego rezultatu. Niezadowolony tłum robotników wychodzi poza bramę stoczni. Kieruje się w stronę Komitetu Wojewódzkie-go partii, a tam dzieli się na dwie grupy. Jedna z nich idzie na Komendę Milicji odbić wczoraj zatrzymanych. Wałęsa przedostaje się do środka i z okna komendy próbuje powstrzymać ata-kujących. Na moment nawet mu się to udaje, ale kolejny atak milicji powoduje, że rozwście-czony tłum rozszarpuje milicjanta, który w tym napięci strzelił do młodego chłopaka zagra-dzającego mu drogę. Rozpoczęła się regularna bitwa na pięści, petardy, świece dymne, ka-mienie. Wałęsa, który próbował interweniować, zostaje okrzyknięty przez demonstrantów zdrajcą i szpiegiem. Wraca do domu. Znowu do Gdańska. Próbuje zorganizować jakąś grupkę robotników, która by powstrzymała zaczynającą się grabież sklepów. Bezskutecznie. Na wy-dziale zostaje wybrany delegatem na spotkanie w dyrekcji Stoczni. Wybierają komitet straj-kowy. Wałęsa wchodzi w jego skład, a nawet wysuwana jest jego kandydatura na przewodni-czącego, rezygnuje. W obawie przed prowokacją komitet i część strajkujących pozostają w Stoczni.
W środę 16 grudnia, nad ranem, strajkujący otrzymują informacje, że cała Stocznia została otoczona każde wyjście poza teren zakładu powoduje ostre strzelanie. Wychodząca pierwsza zmiana powoduje wzrost napięcia. Wiecujący pod budynkiem dyrekcji przenoszą się pod drugą bramę. Milicja strzela do tłumu, na miejscu ginie trzech stoczniowców, czwarty umiera po drodze do szpitala. Strajkujący załamali się.
Wałęsa do domu wraca już w towarzystwie dwóch panów, którzy szli za nim jak cień. Zostaje aresztowany. Uwolniono go w niedzielę 20 grudnia, gdy Gierek doszedł do władzy. Niechętnie wraca do tych dni spędzonych w więzieniu. Niejednokrotnie mówił, że przepro-wadzono z nim wiele rozmów, były z tego protokoły przesłuchań, które podpisywał. Nie wie-dział, że można omówić swego podpisu, do doświadczenie przyszło znacznie później, za przyczyną Komitetu Obrony Robotników.
Wiele spraw związanych z Grudniem pozostało niewyjaśnionych i dlatego w Trójmie-ście nadal, pomimo objęcia władzy przez Gierka, była napięta atmosfera. Dla rozładowania napięć w styczniu 1971 roku ogłasza się w stoczniach, że będzie z nowym pierwszym sekre-tarzem partii. Spotkanie maiło się odbyć w Warszawie, później w Tczewie, aż wreszcie dele-gaci, wybrani przez załogi, znaleźli się w budynku Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdań-sku. Wśród nich był także Wałęsa. Zapisał się do głosu. Zrezygnował, przepuścił kolegów z Gdyni, którzy nie mogli zrozumieć przyczyn krwawego czwartku w ich mieście, gdy do bez-bronnych strzelano seriami.
Moment wielkiego napięcia i oczekiwania na konkretną odpowiedź wykorzystał gie-rek, który w patriotycznej tonacji zwrócił się z apelem o pomoc. To słynne ?Pomożemy? krzyknął także Wałęsa.
Zresztą jest on na jednym z nielicznych zdjęć z tego spotkania, gdy bez wąsów, stoi w grupie kolegów obok Gierka.
Po Grudniu zostaje inspektorem bhp z ramienia związków zawodowych na swoim wydziale. Z Wałęsą zaczęto przeprowadzać pierwsze wywiady, dobrze była znana jego dzia-łalność na wydziale, określano go jako człowieka, który ?zdobył doświadczenie w strajku? i że ?wyraża interes robotniczy?. Jednocześnie znalazł się pod szczególnym nadzorem służb specjalnych. Niewiele mógł zrobić, gdyż związki były pasem transmisyjnym przenoszącym dyrektywy partii. W 1976 roku, w ramach toczącej się kampanii wyborczej w związkach, zaatakował posunięcia władz zarzucając nieliczenie się z głosem robotników, a Gierkowi wy-tykając niedotrzymanie obietnic. W konsekwencji zostaje urlopowany o w kwietniu 1976 roku dostaje wymówienie. Jest bez pracy.
Po czerwcowych wydarzeniach w Ursusie i Radomiu zawiązujący się KOR, jak i inne tworzące się grupy opozycyjne, w zdecydowanej większości miały charakter inteligencki. Jednym z pierwszych, który na Wybrzeży przełamuje jednorodny charakter Wolnych Związ-ków Zawodowych, jest właśnie Wałęsa.
Rozpoczyna się typowa działalność opozycyjna: rozmowy, szkolenia, produkcja bibu-ły, rozrzucanie jej w miejscach publicznych, zatrzymania, kolegia, a mimo to stale poszerza się krąg ludzi, którzy chcieli publicznie zademonstrować swoja postawę. Wałęsa na Stogach, gdzie mieszka w maleńkim dwupokojowym mieszkaniu z całą stale powiększająca się rodziną, organizuje własną grupę. Przyłącza się do obchodów rocznicy Grudnia, podtrzymywanych przez Ruch Młodej Polski, do przemilczanych patriotycznych rocznic. Niejednokrotnie prze-mawia, staje na czele pochodów. Znowu aresztowania. Kłopoty ze znalezieniem stałej pracy. Przez jakiś czas pracował w ZREMB-ie, później w Elektromontażu, z którego zostaje zwolniony w lutym 1980 za próbę zorganizowania strajku. Teraz wydarzenia toczą się bły-skawicznie: aresztowania kolegów za przemawianie w dniu 3 maja pod pomnikiem Jana III Sobieskiego, rozwiniecie wielkiej akcji ulotowej informującej o przyczynach uwięzienia, żą-dania poszanowania praw obywatelskich i politycznych dla wszystkich Polaków. Wałęsa znowu ze swoją grupą należy do najbardziej aktywnych i pomysłowych kolporterów. Wresz-cie wspólne modlitwy wszystkich grup opozycyjnych, prowadzone także przez Wałęsę w Bazylice Mariackiej w Gdańsku.
Narasta fala społecznego niezadowolenia. Przez kraj od lipca 1980 roku przetaczają się strajki, wygaszane dodatkowymi pieniędzmi rzucanymi załogom poszczególnych zakładów. 14 sierpnia 1980 roku staje Stocznia Gdańska. Głównym ?manewrowym? mającym prowadzić strajk jest Lech Wałęsa. Przydaje się doświadczenie z grudnia 1970, ze stycznia 1971 roku i z lutego 1980roku. W trzecim dniu strajk sierpniowy przechodzi załamanie. Wałęsa podpisuje jego zakończenie, ludzie zaczynają się rozchodzić, gdy w tym momencie docierają do Stoczni przedstawiciele małych zakładów, które solidarnie strajkując wspomagały rokowania. Groziło zduszenie najsłabszych. Wówczas Wałęsa ogłasza strajk solidarnościowy. Zawiązuje się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z siedzibą a Stoczni Gdańskiej.
Strajk w Stoczni Gdańskiej, trwający 18 dni, przerodził się w wielką falę protestu stał elektryk Wałęsa. 31 sierpnia podpisane zostaje porozumienie MKS z Komisja Rządową. Rozpoczyna się nowy rozdział w dziejach powojennej Polski.
Rozpoczyna się niebywała kariera Wałęsy. Najpierw związkowa, a później równolegle także polityczna. Powoli ta druga zaczęła wypierać sprawy pracownicze, by wreszcie zawład-nąć i ukształtować dojrzałego polityka, mającego nie tylko swoje oryginalne przemyślenia, ale, co nie jest obojętne, wielkie szczęście w podejmowaniu kluczowych decyzji.
W latach 1980 ? 1981, przez 16 miesięcy Wałęsa stoi na czele niezależnego Samo-rządnego Związku Zawodowego ?Solidarność?, powstałego po sierpniowym proteście. Nie ma miesiąca, aby nie uczestniczył w wydarzeniach mających znaczenie dla wszystkich Pola-ków. Wyciąga kraj z zapaści, jaka przygotowana była z okazji prowokacji w Bydgoszczy ( marzec 1981), próbuje podtrzymać stałe rozmowy z rządem dla rozładowania narastającego społecznego napięcia.
Powoli życie w Polsce staje się nerwowa pogonią za towarami błyskawicznie znikają-cymi ze sklepowych półek. Coś się paliło, świat dotychczasowych pojęć wszedł w ostry wiraż. Scena polityczna była jeszcze niebyt wykrystalizowana. Zbyt wcześnie było na dokonywanie przez ?Solidarność? ostrego natarcia, do którego dążyli niektórzy z czołowych działaczy związkowych. Stare struktury były mocne? Na scenie politycznej Wałęsa nadal jeszcze odgrywa kluczową rolę, odbywają się jego spotkania z czołowymi przedstawicielami władzy, kontynuuje wojaże zagraniczne. Po Watykanie i Włoszech (styczeń) była Szwecja (kwiecień), Japonia (maj), Szwajcaria (czerwiec) i Francja (październik). Podróże wywołują stale atmos-ferę zaciekawienia i pewnego rodzaju niedowierzania, że w Polsce trwa nadal proces przemian niemożliwych dotąd w obozie państw socjalistycznych. Dochodzi także do spektakularnego spotkania wielkiej trójki: Wałęsa ? Glemp ? Jaruzelski ( 4 listopada 1981). Wyczuwało się, że było to spotkanie raczej dla historii, a Jaruzelski miał je zakończyć znamiennie: ?Mamy siłę, ale jej nie używamy, chcemy, bowiem otwarcia??. Zza kulis tego spotkania słychać było coraz głośniejsze żądania ?sojuszników?, twardogłowych i tych wszystkich, którym władza wymyka się z rąk. Oni już wiedzieli, że ten rozdział trzeba kończyć. Czekali jedynie na sygnał do ataku. Wałęsa jeszcze jednak sadził, że w tym przedłużającym się czasie ostatecznych decyzji będzie można szukać partnerów do reform w Polsce także po stronie władzy. I choć byli, to nie oni decydowali. Spychano ich na boczne tory. Wraz z ich odchodzeniem kurczyło się zaplecze Wałęsy służące do wywierania nacisków na polityczną centrale. A i w ?Solidarności? nie było spokoju. Jeździł, więc i uspokajał w swoich szeregach, próbował po-jednawczymi gestami zdobyć zwolenników w szeregach przeciwnika. Głos jego już był tak donośny, a argumenty nie tak przekonywujące. I to dla obu stron. Coraz częściej najbliżsi współpracownicy oczekiwali od niego kroków, na które nie chciał dać swojego przyzwolenia. Nie chciał zaostrzać wewnętrznej sytuacji. Dążył do wygaszania wszelkich ognisk zapalnych, wszelkich strajków. Ostatni ? studencki ? planowano rozwiązać w obecności prymasa Glempa na Jasnej Górze w dniu 13 grudnia 1981 roku, w niedzielę. Miał się zakończyć okres negocjacji, opozycji i rozpocząć proces przechodzenia ?Solidarności? do współuczestnictwa w kształtowaniu nowej sytuacji w Polsce.
Były jeszcze dwudniowe obrady Komisji Krajowej NSZZ ?Solidarność? w Stoczni gdańskiej (11-12 grudnia). W tej samej historycznej Sali bhp, w której Wałęsa podpisywał porozumienie gdańskie. Historia jednak jakby odwróciła się od tego miejsca, gdzie zwyciężyła odwaga i rozwaga. Nad salą unosił się jakiś amok. Na nic zdawały się głosy ostrzegające i nawołujące do rozsądku, do opanowania, do powstrzymania się przed dalszym przyciskaniem władzy do muru? Wałęsa siedział przy stole prezydialnym, patrzył na salę i było widać, że cos się w nim załamało. On, który tak chętnie stale mówił, tym razem milczał. Demonstracyj-nie czytał gazetę, często wychodził do holu paląc kolejnego papierosa. Rozmawiał zaś dużo z dziennikarzami. Tłumaczył sens niedawnego ? z początku grudnia ? spotkania przewodniczą-cych regionów w radomiu i wyjaśniał znaczenie użytych przez niego ostrych sformułowań. Bolało go, że zostały one wykorzystane przez propagandę jako argument w walce z ?Solidarnością?. Mówił: ?Przekażcie to dokładnie ? nas trzeba zrozumieć. Kiedy mówimy konfrontacja, targanie po szczękach ? to nie oznacza przecież walki w sensie dosłownym. Nie mamy czołgów i nie chcemy ich. Nasze słowa są proste i choć brzmią brutalnie, niech ta władza patrzy na nasze intencje, a nie łapie za słowa??. Spodziewał się najgorszego, ale jeszcze w duchu sądził, że to nie ten moment, że jednak nadejdzie sygnał od generała, który obiecał dać jakiś znak. Obaw swoich nie precyzował, ale gdy na salę bhp dotarła wiadomość o pierwszych aresztowaniach i została wyłączona telekomunikacja, wiedział, że to jest właśnie to?
Wałęsie nie pozostawiono żadnego wyboru. Wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 roku przewieziony zostaje samolotem do Warszawy. Przetrzymywano go w specjalnych willach rządowych, dając do zrozumienia, że traktowany jest jako liczący się polityk, którego jedynie czasowo trzeba było izolować. On sam nie miał żadnych złudzeń i już pierwszego dnia, gdy rozmawiał z żona telefonicznie, powiedział, że decyzji o stanie wojennym nie podejmuje się na krótko. Swoje więzienie przewidywał na rok.
Gra na pozyskanie Wałęsy dla decyzji Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego trwała ponad miesiąc. Dopiero 26 stycznia 1982 roku wręczono mu decyzję o internowaniu nr 182 z datą jednak 13 grudnia 1981 roku. W nowej rzeczywistości stanu wojennego pozostawiony został na bocznym torze, bez możliwości wykonania jakiegokolwiek własnego ruchu, bez stale otaczających go tłumów, będących jego siłą, oraz doradców. Teraz towarzyszyła mu jedynie stale zmieniająca się specjalna obstawa i sporadycznie odwiedzający go politycy niższego rzędu. W maju 1982 roku do Arłamowa, miejsca internowania, przybył specjalny wysłannik sekretarza generalnego Międzynarodowej Organizacji Pracy, Mikoles Valtikos. W rozmowie Wałęsa stwierdził, że przed Polską stoi konieczność porozumienia się miedzy władzami a ?Solidarnością? w celu zapobiegnięcia dalszym niepokojom i postępującemu upadkowi gospodarczemu. Wszystkie te odwiedziny, zdaje się, miały przygotować go do ewentualnego przyjęcia każdej propozycji, która nadejdzie ze strony WRON. Udawał, że tego nie widzi. Dyskutował zacięcie z odwiedzającymi, gdy jednak nadchodził moment deklaracji, mówił: nie. Był jednak sam. Nosił w sobie poczucie bezsilności i w pierwszym odruchu po aresztowaniu powiedział mocno: Jeszcze przyjdą do mnie na kolanach. Teraz, kiedy mówi o tym spokojnie, to dodaje, ze przesadził jedynie z tymi kolanami? Był bowiem przekonany, że dla niego nie ma dobrych kompromisów. Wiedział, że na drodze przemian rozpoczętych w sierpniu 1980 roku nie można na trwałe postawić barier. Napór społeczny- wcześniej czy później zniszczy każdą przeszkodę. Kiedy? Nie wiedział. Odwiedzającej go żonie, jak i przedstawicielom Kościoła, mówił: Tu nie padły ostateczne słowa, tu jeszcze nie rozdano ostatnich kart. Zawsze znajdzie się niewiadoma, zmieniająca wcześniejsze ustalenia. Prak-tyczny sposób myślenia podsuwał mu refleksje, że w Polsce, po pewnym czasie, zacznie funkcjonować życie społeczne.
8 listopada 1982 roku Wałęsa kieruje z Arłamowa list kaprala do generała Wojciecha Jaruzelskiego z propozycją spotkania i przedyskutowania ważnych dla Polski problemów. Ostateczna jednak decyzję o zwolnieniu z internowania podejmuje gen. Czesław Kiszczak, który przyjeżdża z Arłamowa. Rozmawiają ostro. Wałęsa zarzuca władzom, że zmarnowały wielką szansę, że była krew i że stan wojenny zakończyły się ostatecznym rozpadem tzw. Realnego socjalizmu w Polsce. Martwi się społeczeństwem, pokoleniami młodych, wstępują-cych na arenę życia publicznego. Kiszczak tych zmartwień nie podzielał. ? A w ogóle to na te tematy chętnie porozmawiam, gdy obaj będziemy na emeryturze, wypijemy sobie kawę? Ma pan, panie Wałęsa, rację, ale o tym teraz nie mam mowy.
15 listopada, w dzień po powrocie do Gdańska, w czasie konferencji prasowej w swo-im mieszkaniu, dla dziennikarzy zagranicznych, Wałęsa oświadcza, że gotów jest do rozmów z gen. Jaruzelskim.
22 listopada Wałęsa przyjeżdża do Warszawy i spotyka się z kardynałem Glempem.
Zdawał się być przygnieciony społecznymi oczekiwaniami. Trudno było nieraz go po-znać. Zamknął się w sobie, jeszcze bardziej kontrolował każde słowo. Szybko jednak, po okresie dobrowolnego milczenia, zaczął swa publiczna działalność. Jakże dziwną, jakże od-mienną od tej, z jaka się teraz stale spotykamy. Ile tam było gry, pozorów wielkiej siły i zorganizowania podziemnej ?Solidarności?, to najlepiej wiedzą ci, którzy wówczas sami robili wszystko: byli organizatorami różnych przestojów w zakładach pracy, demonstracji, listów protestacyjnych, a jednocześnie pisali ulotki, powielali je i wreszcie także sami musieli je rozwozić. Ludzie do wszystkiego. Niewielu. Oddani, poświęcający siebie i swoich najbliż-szych. Tacy, o których czytało się kiedyś, że dla sprawy byli gotowi oddać swoje życie. Bez-imienni bohaterowie stanu wojennego, ukrywający się, ścigani listami gończymi, wsadzani do więzień z wieloletnimi wyrokami, wychodzący na wolność i już następnego dnia włączający się w roboty?
To była ta podziemna armia Wałęsy, może nie zawsze się z nim zgadzająca, ale uzna-jąca jego zwierzchnictwo. Była także ta naziemna, poddawana całemu procesowi ?normaliza-cji?, odbierającemu jej wszelką podmiotowość, ośmieszana, zohydzana, milcząca. Z obu czerpał siłę i sam dodawał im rozgłosu. W tym czasie Wałęsa nieustannie mówi, udziela dzie-siątki wywiadów, składa propozycje, aż wreszcie obie te armie wynoszą go do rangi niekwe-stionowanego przez społeczeństwo ?przedstawiciela znacznej części narodu?. Staje się czło-wiekiem, bez którego nie można mówić o przyszłości Polski. Tu też tkwi źródło siły jego drużyny, która wstępując w szranki walki wyborczej obala wszelkie wcześniejsze ustalenia, powala przeciwnika.
Polityczna gra Wałęsy zaczyna być bardzo złożona. Kiedyś powiedział, że gra na kilku fortepianach i nie zawsze wydobywane z nich dźwięki dobrze ze sobą współbrzmią. Ożywiają natomiast scenę polityczną, zasypiających budzą ostrymi akordami. Dyrygent nie bardzo nawet nad nimi panuje. I z tego zamieszania, zagłuszania, powoli, z depresji stanu wojennego zaczynały się kształtować proste takty wygrywane na tych fortepianach, a zrozumiałe przez wszystkich. Tworzyło się niezależne pole działań społecznych, żądano zastosowania podstawowych wartości etycznych w życiu publicznym.
Dostrzegać zaczęto gesty Wałęsy także na Zachodzie. Najpierw nieśmiało pojedynczy przedstawiciele wolnych państw odwiedzali go w Gdańsku, on także, gdy tylko był w Warszawie, pojawiał się w dyplomatycznych salonach. Dla władców Polski były to naj-większe kamienie obrazy. Reagowano nadzwyczaj nerwowo, jak gdyby zagrożona była polska racja stanu. Zdawać by się mogło, że ten ?prywatny obywatel?, jak chętnie określał go rzecznik rządu Jerzy Urban, jest wrogiem numer jeden, sprzedającym za ?nędzne? amerykań-skie dolary biedna Polskę. Czegoż to na jego temat nie pisano i nie mówiono; najczęściej jed-nak przewijał się wątek ?wróbla, który chciał zostać orłem?. Nie oszczędzono go nawet pod-czas drugiej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski w 1983 roku, nie zrezygnowano z ataków nawet po przyznaniu mu Pokojowej Nagrody Nobla. Także w 1983 roku ambasador polski złożył w Oslo protest, demonstracyjnie przerwał swoją misję dyplomatyczna, itd?
Świat jednak zaczął w Wałęsie dostrzegać człowieka, który potrafi wyrażać oczeki-wania i nadzieje znacznej części Polaków. Szukano z nim kontaktów. Kalendarz jego dyplo-matycznych spotkań wypełniał się. Nie odbywało się to bez przeszkód. Odwoływano dyplo-matyczne podróże, gdy władze polskie nie wyrażały zgody na włączenie do programu wizyt, nawet do tzw. Części prywatnej, spotkania z Wałęsą. Powoli jednak spotkania te zaczęły wchodzić do ?prywatnego? programu większości wizyt oficjalnych gości rządu polskiego. Fascynował trafnością ocen, przewidywanymi kierunkami przemian, swobodą w formułowa-niu sądów, dowcipem i plastycznymi porównaniami. Zaczyna się go określać mianem ?naj-przebieglejszego polityka naszej doby?.
Zmienia się sytuacja. O spotkanie z nim zabiegają najwięksi politycy ? przed i po Okrągłym Stole; ma tych spotkań wiele: z premierem Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, z prezydentem Francji Francis Mitterandem, u siebie w domu podejmuje prezydenta Stanów zjednoczonych Ameryki Północnej Georga Busha z małżonką, rozmawia z kanclerzem Repu-bliki Federalnej Niemiec Helmutem Kohlem, z prezydentem Włoch Francesco Cossigą, królem Hiszpanii Juanem Carlosem, w Karkonoszach spotyka się z prezydentem Czechosłowacji Vaclavem Havlem. Jedzie w swe pierwsze od wielu lat podróże zagraniczne, po raz kolejny spotyka się, tym razem w Rzymie, z papieżem Janem Pawłem II, któremu dziękuje za nie-ustanne podtrzymywanie nadziei w narodzie polskim. Leci na kontynent amerykański, staje, owacyjnie witany, przed kongresem Stanów Zjednoczonych, który dostrzega w nim polityka współtworzącego nowy obraz Europy, zwłaszcza środkowo- wschodniej, uwalniającej się spod systemu jałtańskiego.
W Polsce jego pozycja polityczna jest tak niezależna, ze właśnie z Gdańska wyszła w 1988 roku koncepcja Okrągłego Stołu, tutaj powołano w 1989 roku ?drużynę Wałęsy?, która stanęła w szranki walki wyborczej do Sejmu i Senatu. Jej wygrana była tak przytłaczająca, że trzeba było polityczne postanowienia Okrągłego Stołu. I gdy groził Polsce impas polityczny, znowu pojawił się Wałęsa ze ?swoim? kandydatem na premiera (sierpień 1989). Powołany nowy koalicyjny rząd był konsultowany w Gdańsku, a marszałek Sejmu publicznie stwierdza, że najważniejsze decyzje zapadają nie w Warszawie, ale w Gdańsku?
Obywatelskie Klub Parlamentarny dwukrotnie ofiarowuje Wałęsie najwyższe godno-ści, najpierw prezydenta, a później premiera. Odrzuca obie propozycje uznając je za przed-wczesne, za wyłączające go z gry.
W początkach 1990 roku rzuca hasło przyspieszenia politycznego w Polsce, wypeł-nienia próżni po układzie politycznym dawnej partii komunistycznej. Przyjmuje się to z nie-dowierzaniem. Z podejrzeniem, że chce zbić na tym własny kapitał polityczny.
W jakiś sposób życie kreśli nowe perspektywy. Z jednej strony niechęć społeczeństwa do poststalinowskiej, postkomunistycznej przeszłości, do całego tego systemu, który odbierał ludziom nadzieję, a z drugiej - pojawienie się nowych elit politycznych, które też walczą o swój wizerunek, nieraz zbyt szybko odnowiony albo dopiero, co stworzony. Pojawiają się też liderzy nowych sił. Oni już nie maja kompleksów wielkiej partii, wielkiego brata, wielkiego obozu, żelaznej kurtyny ? są wolni. W tej wolności też szukają swojej tożsamości, spraw-dzenia się w najnormalniejszej grze politycznej. Chcą nowych wyborów, odrzucenia sztucz-nych ustaleń Okrągłego Stołu, nowego rozdania kart w polskim parlamencie.
Najpierw były koleżeńskie rozmowy, gdy Wałęsa zaczął coraz częściej powtarzać swój ulubiony żart: chyba że? Dla znających choćby trochę przewodniczącego był to już sygnał. Wiadomo: za tym kryje się jakaś szczera sprawa, której jeszcze na razie, jeszcze dzisiaj nie chce specjalnie odsłaniać, że czeka na odpowiedni moment. Większość jednak uważała, że jakaś bliższa deklaracja nie nastąpi wcześniej niż po zjeździe ?Solidarności?. Argumentowano racjonalnie: nie będzie chciał rozpętywać kampanii, która może się obrócić przeciwko niemu, może zaszkodzić w wyborach na przewodniczącego, zdestabilizuje uspokojoną polską scenę polityczną? to tak wyglądało na zewnątrz. Można powiedzieć: sytuacja dojrzewa powoli, bez nagłych zwrotów.
Ale nie dla wszystkich. Jego polityczni koledzy już się domyślali, ze otwarcie nastąpi jednak wkrótce. Chcieli zapobiec, aby temat prezydentury, właśnie teraz nie zaprzątał umy-słów Polaków. Do gdańska przyjeżdżają, ?niespodziewanie?, Geremek i Michnik. Są jakieś inne rozmowy. Dyskusje dotyczą całego kompleksu wydarzeń, jakie ostatnio miały miejsce w Polsce, ich kierunku, szybkości zmian, zniecierpliwienia społeczeństwa. Można się jedynie domyślać z późniejszych wypowiedzi, że tym razem Wałęsa był ostry. Naciskał na przyspie-szenie, ostrzegał przed narastającą falą napięć, że misterna gra prowadzona przez Mazowiec-kiego może się nie udać, że po prostu ludzie nie wytrzymają.
Padła też sprawa prezydentury. Zmiana? Tak! Ale nie teraz. To nie czas na rozpęty-wanie kampanii prezydenckiej. Za wcześnie. Lechu, odłóż to na rok. To wszystko jest jeszcze zbyt płynne, nieustabilizowane. Poczekajmy. Słuchał, kontrolował i zaraz po wyjeździe gości zamknął się w sobie.
W dwa dni później, 10 kwietnia 1990 roku, w poniedziałek, publicznie zgłosił swoja kandydaturę. Rozpętała się burza. Popularna popołudniowa ?Trójka? Polskiego Radia tego dnia była wyjątkowa. Dzwonili słuchacze z całej Polski. Dominował ton dezaprobaty. W parę dni później zaczęły pojawiać się podobnej treści telefony i listy czytelników zamieszczane na łamach ?Gazety Wyborczej?. Ten krytyczny ton, często ogólnikowy, poparty był stwierdze-niami w rodzaju, że my cię Lechu lubimy, ale daj sobie spokój z prezydentem, na tym tylko stracisz. Pojawiać się też zaczęły głębsze komentarze zwracające uwagę na fakt, że jak dotąd Wałęsa jest pewnym stabilizatorem sytuacji politycznej Polsce, właśnie przez to, że nie jest człowiekiem związanym z władzą i nie można być mężem opatrzności na wszelkie okazje. Tak krytyka ? wydaje się- zaskoczyła go, gdyż następnego dnia, we wtorek, w trakcie odpo-wiadania na pytania dziennikarzy interesujących się odwiedzinami wicepremiera Czechosło-wacji w jego biurze w Gdańsku, wprowadził ponownie prezydencki wątek. Mówił, że został źle zrozumiany, że chodziło mu jedynie o to, by uświadomić społeczeństwu potrzebę nowego spojrzenia na cały z tym zwiany kompleks spraw.
Po tej wypowiedzi trochę się uspokoiło, ale dla Wałęsy był to sygnał, że samej sprawy nie należy pozostawiać własnemu biegowi. Przyspieszył, więc planowany od dawna swój udział w audycji telewizyjnej ?Interpelacje?, prowadzonej na żywo ze studia w Gdańsku i w Warszawie. Kamery zainstalowano wśród włókniarek w Łodzi, wśród rolników i na uli-cach Warszawy. Była to swoista odpowiedź najbliższym kolegom, pełniącym teraz różne funkcje publiczne.
No bo ?nasz? rząd formalnie nie zgłasza zastrzeżeń do Jaruzelskiego, OKP ostrożny jest w formułowaniu jego krytyki, Kościół stanął z boku ? jemu nie przeszkadza. Wałęsie to jednak nie wystarcza, zdaje się uważać, że tutaj leży jedno ze źródeł niezadowolenia społecz-nego: wygraliśmy wybory, mamy możliwość kierowania swoim krajem, mamy coraz lepsza pozycję na arenie międzynarodowej, a tu jeszcze spuścizna, najgorsza po okresie stalinowskim. I w dodatku prezydent. To właśnie drażni. I mimo chrześcijańskich nawoływań ludzie doskonale jemu pamiętają stan wojenny, jago obecne niezręczności, brak, choć jednego słowa, w którym powiedziałby narodowi, który reprezentuje: przepraszam. Demonstruje swój mundur, drażni ludzi obecnością na mszy katyńskiej w Warszawie, jedzie do Katynia, gdy wszyscy doskonale pamiętają, że to właśnie on był tym, który ? jeszcze niedawno ? ostro od-cinał się od jakiegokolwiek publicznego postawienia sprawy odpowiedzialności związku ra-dzieckiego za tę zbrodnię. To pod jego rządami za przypominanie sprawy zbrodni katyńskiej ludzie byli zamykani w więzieniach. To on patronował komisji, która na szczeblu partii pol-skiej i rosyjskiej miała rozwikłać ten polski dramat. Ślamazarne prace, aroganckie oświadcze-nia komisji partyjnej, nic niewyjaśniające, a jedynie próbujące odsunąć w czasie wypowie-dzenie tego, o czym już wszyscy od dziesiątków lat w Polsce wiedzą ? dolewały oliwy do ognia.
No i najważniejsze: społeczeństwo nie widzi zmian. Wygrało wybory, rozleciała się cała struktura polityczna z okresu poststalinowskiego, a nadal funkcjonują ustalenia z Okrągłego Stołu, dawno już nieaktualne. No bo gdzie ta druga układającego się strona poli-tycznego kontraktu? Rozpadła się. Przestała istnieć, rozmyła się, zmieniła na grupki wzajemnie zwalczających się kanapowych partii, koterii, towarzystw wzajemnej adoracji dawnych polityków. A nowi, ?solidarnościowi? politycy od czasu do czasu podkreślają, że nie wyobra-żają sobie bez nich życia. Może to jest ważne dla uprawiania polityki, ważne przed popadnię-ciem w nową nomenklaturę, ale dla przeciętnego obywatela tego kraju jest to na dobra sprawę obojętne. Bo co on widzi z perspektywy swojego miejsca pracy, w niby ?swojej? spółdzielni mieszkaniowej? Osadza się nomenklatura, ta dawna, postpezetpeerowska, obejmuje najbar-dziej intratne stanowiska, głęboko zakorzenia się w spółkach, bryluje w polskim życiu gospo-darczym, a rząd obchodzi się z nią, jak gdyby nie chciał urazić, nie chciał skrzywdzić, tak po chrześcijańsku. Tego już mają dosyć. Słuchają w telewizji Drawicza, a krew ich zalewa, że niewiele się pod go rządami zmieniło, ze najciekawsze programy nadal idą późno w nocy, tak chyba na złość. I nikt, a może bardziej precyzyjnie, niewielu przypomina, że ludzie chcą normalnie żyć, chcą trochę radości, chcą oderwać się od tej przygniatającej codzienności, od tego nieustannego przypominania o potrzebie samoograniczenia, wyrzeczeń poddania się ry-gorom czasu przejściowego, bez określonej perspektywy. I to wywołuje protesty, zwłaszcza młodych. A wszyscy są zajęci: OKP pilnuje przekształceń w parlamencie, perspektywicznie bardzo ważnych, Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie pod kierownictwem Zdzisława Najdera, niedawnego peerelowskiego banity, skazańca oczekującego na wykonanie wyroku śmierci, zajął się wyborami samorządowymi, nakłania ludzi do wzięcia w swoje ręce spraw najbliższych, sąsiedzkich, osiedlowych, miasta, a także swojego województwa. Wokół Komi-tetu powstaje ruch obywatelski, który żyje własnym życiem. Na zjeździe ?Solidarności? przewodniczący powiedział, że tak jest najlepiej.
Inne zaś grupy polityczne, rozczłonkowane, wzajemnie się zwalczające, obrzucające się inwektywami ? tez zajęły się swoimi sprawami, nie mają siły, nie mają poparcia, a więc się nie liczą. Jaszcze jest Miodowicz ze swoja demagogią, chwytliwą i często wielu pociągającą, ale cos jest w tym nieszczerego, coś pozostało z nieufności do ludzi tamtego, odrzuconego systemu. Jest także ?nasz? rząd, ale choć Mazowiecki cieszy się wielkim poważaniem u Polaków, to jednak niepokoją się, boja się o swoja przyszłość.
Wałęsa jest dla wielu w Polsce przykładem autentyczności. Jest osobą. Mówi tak jak większość Polaków, może nawet trochę gorzej gramatycznie, ale tak prawdziwie, nie wstydzi się tego, nie ma tej napuszoności niedawnych twarzy, czytających najzwyklejsze powitanie z kartki, jak i ?naszych? z ?pierwszej linii?, mówiących tak piękną polszczyzną, że aż porażają, onieśmielają do wstępowania w szranki walki politycznej. Polacy wstydzą się, że nie potrafią mówić tak ładnie, tak zręcznie i przekonywująco. A Wałęsa dodaje im odwagi, choć denerwuje, prowokuje. Jest przy tym niewygodny nawet dla swoich przyjaciół, którzy teraz są w rządzie. No bo oni wiedzą, że nie można szybciej, nie można przeskoczyć pewnych etapów, że jest pewna gradacja spraw, że nie stać nas na wiele realizacji ? skądinąd ? słusznych postulatów. Ale też wiedzą, że nie wygrają z Wałęsą, musza w jakiś sposób uwzględnić jego sugestie, musza się z nim liczyć. Mówi do nich: idźcie na skróty, ale zgodnie z prawem, zgodnie z wymogami demokracji. Wielu zarzuca mu nadmierne lansowanie swojej osoby. Zawsze jednak ma takie swoje uwagi praktyczne, które wynikają z głęboko przemyślanej koncepcji. Ma przy tym wielkie wyczucie tego, co chcą ludzie, i ich kondycji psychicznej. W tym względzie jest ?jak dotąd ? lepszy niż najdokładniejsze badania Instytutu Gallupa.
Przypomnijmy audycje telewizyjną ?Interpelacje?. Wydawało się, że wypadł słabo, a mimo to sondaże robione tuz po audycji wykazały, że ludziom się spodobał! Coś w tym więc jest. Oczekiwano, bowiem widocznego przyspieszenia procesu przemian politycznych. Prezydent jest na szczycie tego systemu. Jak wiec zmieniać, jeśli nie ruszymy tego stanowiska. Kto weźmie odpowiedzialność, kto nie ugnie się pod tym ciężarem. Dotychczasowy pre-zydent, wybrany aż na pięć lat, mówi, że nie chce zbyt wcześnie rezygnować, może najwyżej w połowie kadencji, ale teraz ?powinien jeszcze tę funkcję pełnić?. A w społeczeństwie coraz głośniejsze odzywały się głosy o potrzebie zmiany konstytucji i przekazaniu sprawy wyboru prezydenta nie Zgromadzeniu Narodowemu, które, jak pamiętamy, jedynie grą polityczną doprowadziło do ustanowienia Jaruzelskiego prezydentem. Teraz społeczeństwo chciałoby wziąć w swe ręce sprawę wyboru, mieć prezydenta, ale z poręczenia całego narodu. I oczekuje się rozwiązań szybkich, jeszcze w tym roku.
Dało to o sobie znać także w kwietniu 1990 roku na Zjeździe ?S?, na którym dopiero po dłuższej dyskusji, szczególnie kuluarowej, ustalono w uchwale zjazdowej, że wybory par-lamentarne i prezydenckie powinny odbyć się na wiosnę przyszłego roku. Można sobie wy-obrazić, że wszyscy zainteresowani odetchnęli. Ale chyba nie Wałęsa. Problem pozostał i znakomicie go rozgrywał Wałęsa w Hali Oliwi w czasie wyborów na przewodniczącego Nie-zależnego Samorządnego Związku Zawodowego ?Solidarność?. Zaczęło się od tego, że wielu kandydatów, o których mówiło się w kuluarach, jak np., Władysław Frasyniuk, prze-wodniczący z Wrocławia, chyba postać nr 2 w Związku ? nie wystartowało w tej kampanii, a kontrowersyjny Jan Rulewski, przewodniczący z Bydgoszczy, zwrócił się do Lecha, aby ten podpisał mu wniosek na kandydowanie na przewodniczącego. Wałęsa w kwietniu 1990 roku wie, że jego ewentualna droga do Belwederu jest bardzo trudna. Ale chyba nie tylko o to mu chodziło. Chciał zmiany mentalności, przełamania pewnego schematu w widzeniu osoby. W programowym wystąpieniu na zjeździe mówił: ?A dzisiaj, kiedy rzuciłem na rybkę prezy-denturę, to zobaczcie, mówią, że powinienem inaczej wyglądać, to znaczy, jeśli intelektualista, to w krawacie, muszce i surducie. Jeśli robotnik to w kufajce (?) Powinien lepiej mówić , a przede wszystkim czytać to, co mu napiszą. A ja się kieruję (?) zasadą: robić panowie, robić panowie. I dlatego chcę tej dyskusji i wiele jeszcze innych będę wszczynał (?) Proszę pań-stwa, robiłem to tylko dla Polski, nie dla siebie, nie dla stanowiska, dlatego nie będę walczył o żadne stanowisko, a jednocześnie nie ugnę się nigdy od odpowiedzialności. Zawsze stanę nawet przeciwko wszystkim, nawet wam , delegatom, jeśli będzie taka potrzeba. Jest walka o Polskę i ona tez jest moją Polską??
Po II Zjeździe ?Solidarności? Wałęsa aktywizuje działalność skierowaną układów różnych sił politycznych, zwłaszcza wyrastających z chrześcijańskiej tradycji. Stosunki zaś z premierem Mazowieckim wchodzą w coraz ostrzejszy kryzys i to pomimo kilku spotkań w cztery oczy. Ostatecznym zwieszeniem spotkań była rozmowa w siedzibie biskupa gdańskiego w Oliwie w dziesiątą rocznicę Sierpnia. Wówczas po raz kolejny Wałęsa zaproponował premierowi dokończenie na jego urzędzie rozpoczętych reform, sam zaś zamierzał się ubiegać o fotel prezydencki w wyborach powszechnych. Propozycja została odrzucona.
Na początku września 1990 roku Wałęsa jest już do końca przekonany, że nie ma in-nego wyjścia, jak jedynie rozpisać przedterminowe wybory prezydenckie, a dopiero po tym przeprowadzona zostałaby kampania parlamentarna. Chce dać publiczny sygnał w Częstochowie, podczas kolejnej pielgrzymki świata pracy. W ostatniej chwili na Jasną Górę przyjeżdża Mazowiecki.
Wałęsa zarzuca swój pierwotny zamiar. Uznaje, ze powstałoby wrażenie politycznego grania sprawami religijnymi. Dzień jednak później, już w Gdańsku, ukazuje się na ekranach telewizorów i wypowiada trzy krótkie zdania. Wyraża chęć oddania się pod publiczny osąd społeczeństwa. Następnego dnia jedzie do prymasa, gdzie spotyka się z ponad dwudziestoma osobami. Wszyscy wiedzą, że pierwszy kandydat już się zameldował. Następuje gwałtowne przyspieszenie. Zaczynają się pojawiać coraz to nowe kandydatury. Ostatecznie limit 100 tys. Podpisów wypełniło jedynie sześciu. Najwięcej podpisów zebrał Wałęsa, ponad pół miliona.
Rozpoczyna się przygotowanie do kampanii. Początek ma miejsce w Toruniu. Na tamtejszym Uniwersytecie Wałęsa odbiera doktorat honoris causa, a następnie spotyka się z mieszkańcami miasta i działaczami związkowymi. Kampania kończy się po prawie dwóch miesiącach objazdu Polski, w czasie którego odwiedził ponad dwadzieścia miast, przebył bli-sko 14 tys. km w samochodzie, wygłosił ponad sto przemówień.
W wyborach prezydenckich w pierwszej turze, 25 listopada, Wałęsa zyskał 40% gło-sów. W drugiej, 9 grudnia, w przygniatający sposób pokonał Stanisława Tymińskiego.
Prezydent ? elekt w dwa dni po wyborach jedzie na Jasną Górę i przed obrazem Matki Boskiej składa przysięgę wzorowana na tej, która była w Konstytucji z 1935 roku. Nawiązuje w niej do znanego faktu, że wielkie siły duchowe czerpie z zawierzenia Jasnogórskiej Królo-wej Polski. Ze swej tymczasowej siedziby w Sopocie przeprowadza konsultacje zmierzające do stworzenia nowego rządu po dymisji premiera Mazowieckiego.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 22 grudnia 1990, Lech Wałęsa wobec Zgro-madzenia Narodowego, zaproszonych gości, korpusu dyplomatycznego wygłasza rotę przy-sięgi i obejmuje urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Do tego czasu główna siłę polityczną wspierającą Wałęsę stanowiła ?Solidarność?. Wobec przejęcia urzędu prezydenta musiał on jednak zrezygnować ze stanowiska przewodni-czącego KKP NSZZ ?Solidarność?. Wyboru nowego przewodniczącego przeprowadzono na III Zjeździe NSZZ ?Solidarność? w lutym 1991 r. do odegrania roli nowej siły przywódczej sposobili się przywódcy Porozumienia Centrum z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Przejął on stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta i podjął starania o wybór na następcę Wałęsy w ?Solidarności? swego brata Lecha (ur. 1949). Tymczasem niespodziewanie dla wszystkich wybory w ?Solidarności? wygrał mało wówczas znany działacz regionalny ze Śląska, infor-matyk marian Krzaklewski (ur. 1950). W tej sytuacji Lech Kaczyński objął stanowisko mini-stra Kancelarii Prezydenta. Stanowisko rzecznika prasowego prezydenta nadal pełnił Andrzej Drzycimski. Szczególną rolę w grupie współpracowników Wałęsy odgrywał Mieczysław Wachowski (ur. 1950). W latach 1980/1981 był on kierowcą przewodniczącego NSZZ ?Soli-darność?. Po pewnym czasie zerwał współpracę z Wałęsą, ale w 1990 r. pojawił się ponownie i zajął pierwsze miejsce przy prezydencie, pnąc się po drabinie urzędniczej do stanowiska kierownika Kancelarii włącznie. Walczył on o wpływy z braćmi Kaczyńskimi i Lechem Fa-landyszem (ur. 1943), który pełniąc funkcję prawnika prezydenta, uzasadniał jego decyzje, poruszając się na granicy prawa. Nawiązywał on do doświadczeń Stanisława Cara z okresu po przewrocie majowym 1926 r. od nazwiska Falandysza pojawiło się określenie ?falandyzacja prawa?. Istotna rolę w Belwederze odgrywał też kapelan prezydenta, ks. Franciszek Cybula, który nie odstępował Wałęsy na krok, uczestnicząc nie tylko w porannych nabożeństwach w kaplicy belwederskiej, ale również w spotkaniach i konferencjach prezydenta.
Jedna z pierwszych czynności nowego prezydenta było powołanie nowego rządu. Premier Mazowiecki podtrzymał swoje stanowisko i definitywnie ustąpił z rządu. W War-szawie dział kierowany przez Zdzisława Najdera(ur.1930) Komitet Obywatelski oraz grupa doradców. Do stanowiska premiera przymierzało się wielu z Gdańska i Warszawy. Po wielu konsultacjach przeforsowano kandydaturę wiceprzewodniczącego KO, mecenasa Jana Ol-szewskiego (ur.1930), który uzyskał też nominacje prezydenta i przystąpił do kompletowania składu rządu. Miał to być ponadpartyjny, rząd fachowców. Tymczasem Wałęsa 18 grudnia poinformował premiera, że ma już prawie gotową listę członków rządu i pozostawia mu ob-sadę tylko pięciu mniej ważnych resortów. Zadaniem Najdera lista Wałęsy powstała pod na-ciskiem ambasadora USA i Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Żądali oni pozostawienia w rządzie Leszka Balcerowicza i proponowanych przez niego ludzi. ?Nie wiemy z pewnością ? pisze Najder ? czym się kierował Wałęsa (?). Podejrzewam, że i Balcerowicz był w gruncie rzeczy użyty jako pretekst: istotą sprawy było niedopuszczenie do wytworzenia się nowego, opartego na własnym i czytelnym programie, ośrodka władzy?.
W tej sytuacji Olszewski zrezygnował z misji tworzenia rządu. Okres przejściowy uległ przedłużeniu. Dopiero 29 grudnia Wałęsa poinformował, iż misje tworzenia rządu powierzył przedstawicielowi Kongresu Liberalno ? Demokratycznego, małej i mało znanej partii politycznej, Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu (ur. 1951), który uznał preferencje prezydenta i zaaprobował skład rządu zgodny z jego życzeniem. Był to polityk młody i zauroczony Wałęsą. Nowy rząd powstał 12 stycznia 1991 r. spośród 19 jego członków ośmiu wchodziło w skład rządy Mazowieckiego. Stanowiska swoje zachowali tak Balcerowicz jak i Skubiszewski. Był to rząd nie przełomu, lecz raczej kontynuacji. Wraz z Wałęsą i Bieleckim do stolicy zjechało wielu ludzi z Trójmiasta. Była to na mniejsza skalę inwazja podobna do tej z czasów Gierka w 1971 r. Rola Kongresu Liberalno ? Demokratycznego bardzo wzrosła. Nowy szef rządu wsławił się tym, iż występując na międzynarodowej konferencji ekonomistów w Davos stwierdził, że rządy komunistów do 1989r. bardziej zniszczyły Polskę niż okupant hitlerowski. W propagandzie stan wojenny z lat 1981 ? 1983 systematycznie nazywano wojną. Wielu dziennikarzy i publicystów, nie znając prawdziwej wojny, sformułowania te traktowano całkiem serio.
Sam Wałęsa natomiast dobierał ludzi i przymierzał się do planu przyjęcia maksimum władzy. Nawiązał do konstytucji kwietniowej z 1935r. i uprawnień, jakie dawała ona prezy-dentowi. Marzyła mu się sina władza prezydenta. Często odwoływał się do tradycji Marszalka Piłsudskiego. W czasie wywiadów udzielonym wielu dziennikarzom chętnie pozował do zdjęć na tle stojącej na biurku statuetki marszałka. Uważał się za jego nadstępce. Wypowiedzi Wałęsy były zaskakujące i zawiłe i jego rzecznik prasowy musiał tłumaczyć, że prezydent, co innego miał na myśli. Niektóre z jego wypowiedzi często były cytowane i zyskały dużą popu-larność. W dniu zwycięstwa wyborczego zaszokował telewidzów toastem, który kończył się słowami ,,Zdrowie Wasze w gardła nasze?. Kiedy indziej, rozważając zawiłe problemy i dy-lematy, stwierdził: ,,Jestem za, nawet przeciw?. Wielu ludzi powiedzonko to często używało.
Zgodnie z ustaleniami z 1990r. po zmianie prezydenta na pierwszy plan wysuwała się sprawa wyboru nowego parlamentu i uchwalenia nowej konstytucji. Powołano dwie komisje konstytucyjne: sejmu i senatu. Podjęto dyskusje nad ordynacja wyborczą. Wałęsa starał się przeforsować swój projekt, ale napotkał opór obu izb, wiec rak ciała wybranego demokra-tycznie jak i narzuconego kontraktem ?okrągłego stołu?. Początkowo próbował obalić wnioski parlamentu w drodze osobistego nacisku na marszałków obu izb. Kiedy to się nie powiodło, 6 czerwca 1991r. wystosował oficjalne veto, które parlament odrzucił i podtrzymał swoja wersję. Prezydent ponownie je zawetował, ale parlament 28 czerwca ponownie odrzucił veto. Na tle ordynacji wyborczej doszło do poważnego konfliktu prezydenta z parlamentem, a także do konfliktu prezydenta z jego otoczeniem. Stopniowo rozpadał się Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. W dniu 18 lutego 1991r. powołano Komitet Doradczy Prezydenta RP, natomiast Komitet Obywatelski 17 maja 1991r. przekształcił się w Krakowy Komitet Obywa-telski (KKO) z Najderem na czele.
W 1995r upływa 5- letnia kadencja Lecha Wałęsy na stanowisku Prezydenta RP. mar-szałek sejmu nowe wybory wyznaczył na 5 listopada 1995r. rozpoczynała się kampania wy-borcza, prowadzona według przepisów ordynacji wyborczej z 1990r. spośród kilkudziesięciu pretendentów wymagane 100 tys. podpisów w określonym czasie przedstawiło 18. Państwo-wa Komisja Wyborcza z Wojciechem Łączkowskim a czele uznała i zarejestrowała tylko 17 kandydatów. Wobec lidera Polskiej Wspólnoty Narodowej Bolesława Tejkowskiego wysu-nięto zastrzeżenie, że wiele spośród przedłożonych przez jego komitet wyborczy podpisów zostało sfałszowanych. Zebranie podpisów nie było trudne. Niektórzy kandydaci po prostu kupowali podpisy, płacąc za nie po 50 gr.
W głosowaniu w dniu 5 listopada 1995r. wzięło udział 180 302 218 osób, tj. 64,69% uprawnionych obywateli. Głosów nieważnych było 1,82%. Nastąpiło znaczne rozbicie głosów, które spowodowało, iż żaden z kandydatów nie zyskał większości.
Do drugiej tury wyborów zakwalifikowali się Kwaśniewski (przywódca SdRP) ? 35,1% i Lech Wałęsa 33,1%. Termin głosowania w II turze wyznaczono na 19 listopada 1995r. W okresie między I i II turą wyborów atmosfera polityczna w Polsce uległa wielkiemu rozgrzaniu. Kampania wyborcza nabrała bardzo ostrego charakteru. W dniach 12 i 15 listopa-da miały miejsce debaty telewizyjne o pretendentów. Oglądało je 72% badanych responden-tów.
W głosowaniu 19 listopada wzięło udział 19 146 496 osób, czyli 68,23% uprawnio-nych. Głosy nieważne stanowiły 2,0% ogółu. Kwaśniewski uzyskał 9 704 439 głosów, tj. 51,72%, a Wałęsa 9 058 176 głosów, czyli 48,28% ogółu oddanych głosów.



Literatura:
1) Antoni Czubiński ?Historia Polski XX wieku?, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2000
2) Bogdan Koszel, Stanisław Żerko ?Słownik polityków XX wieku?, Wydawnictwo Po-znańskie, Poznań 1997
3) Andrzej Ajnenkiel, Andrzej Drzycimski, Janina Paradowska ?Prezydenci Polski?, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 1991
4) Multimedialna Encyklopedia Powszechna ? edycja 2003

Related Articles