Własny reportaż - "Wielka wojna o kilkanaście minut"

WIELKA WOJNA O KILKANAŚCIE MINUT
Reportaż

Poniedziałek, ósma rano. Jedno z legnickich liceów ogólnokształcących. Przed chwilą zadzwonił dzwonek, uczniowie jednej z klas wchodzą do sali na lekcje języka polskiego. Szumy powoli ucichają, nauczycielka sprawdza obecność. W tej chwili większa część grupy jest obecna, parę osób, między innymi Piotr, dojdzie jednak później. Przypominają o tym ich koledzy - "Proszę pani, proszę nie wpisywać Piotrkowi nieobecności, zaraz przyjdzie". Rzeczywiście, zasapany Piotrek wbiega do sali po dziesięciu minutach. Jak zawsze przeprasza za spóźnienie, choć nie musi. Wszyscy bowiem wiedzą, że mieszka kilkanaście kilometrów od miasta. I że typowo szkolny kurs lokalnego PKS-u wjeżdża do miasta punktualnie o ósmej, zaś w okolice szkół na osiedlach dociera o 8:10.

- "To nienormalne, żebym nie mógł przyjechać do szkoły po ludzku - skarży się roztargniony Piotr. W podobnej sytuacji jak ja jest połowa pasażerów tego wozu. Wszyscy kupujemy bilety miesięczne, jesteśmy więc dla spółki stałym źródłem dochodu. Czy nie można więc przesunąć odjazdu o kilkanaście minut do tyłu" ?

Podobne pytania zadają sobie chyba wszyscy młodzi ludzie jeżdżący na co dzień feralnym kursem Lubin - Legnica Szpital, obsługującym ze względu na młodzież szkolną także wioski położone parę kilometrów dalej od głównej szosy, pomiędzy lasami. Nie pomogły pisma rodziców, osobiste interwencje w spółce oraz telefoniczne wstawiennictwo za uczniami dyrektorów niektórych placówek. Przewoźnik zawsze musi wiedzieć swoje.

- "Za nasz problem swojego czasu zabrali się nawet dziennikarze lokalnych "Konkretów", po telefonie mojej mamy do dyżurującego reportera" - mówi Ania z Wiercienia, uczennica Liceum Integracyjnego na osiedlu Piekary. Prezes PKS-u Lubin spokojnie wyjaśnił na łamach prasy, że nie ma żadnej możliwości przesunięcia kursów na wcześniejszą porę, gdyż ten sam autobus godzinę wcześniej wiezie do pracy górników z Legnicy do ZG Rudna. Nie był już jednak taki rozmowny, gdy szef wydziału transportu KGHM Polska Miedź SA jasno stwierdził, że autobus do kopalni kończy trasę po czwartej rano i od tego czasu jest wolny. - "Jeśli ktoś ma pretensje, niech sobie kupi samochód albo rower!" - miał odpowiedzieć jednemu z dziennikarzy.

Sprawa wydaje się nienormalna. Autobus wraz z kierowcą stoi wolny w bazie, uczniowie spóźniają się na zajęcia, skąd więc dziwna niemożność dokonania niewielkiej korekty, dla - jakby nie patrzeć - chlebodawców PKS-u ? Do rozwiązanie "zagadki" wsytarczyła rozmowa ze znajomym kierowcą, panem Remigiuszem, pracującym w firmie od 26 lat.

- "Myślę, że nie chcą wprowadzić tej poprawki z prostej przyczyny. Do wakacji pracował u nas doświadczony dyspozytor. Człowiek znał się na swoim fachu, więc nie było kłopotów. Problemy zaczęły się, gdy odszedł on na emeryturę, a jego funkcję przejęli pracownicy działu eksploatacji, którego kompletną informatyzacją prezes chełpił się od dawna. O ile komputer sprawdził się w sprawach statystyki i kadr, o tyle zawiódł przy rozplanowaniu kursów na brygadach. Sami, jako kierowcy, proponowaliśmy powrót do ręcznego rozplanowania przydziału autobusów. Tego jednak szef nie chce słyszeć, gdyż uraża to jego chore ambicje wobec firmy".

Sprawa dotyczy nie tylko kursu do Legnicy, ale także kilkunastu innych tras. Nietrudno się domyśleć, że i tam nie obywa się bez emocji. Wielka wojna trwa w najlepsze - pasażerowie interweniują, prezes PKS zrzuca winę na KGHM, kierowcy obwiniają system komputerowy, pracownicy działu eksploatacji odsyłają do swojego pracodawcy... Tymczasem życie toczy się dalej, uczniowie wciąż się spóźniają i Bóg jeden wie, ile czasu będzie to jeszcze trwać.

(Imiona: kolegi, koleżanki i kierowcy zostały zmienione.)

[autor: Michał Dadełło vel "Morpheo"]

Related Articles