Reinkarnacja

Spotykamy się z trzema głównymi poglądami o tym, co po śmierci:
· - że (1) świadome życie kończy się i dalej już nie ma nic;
· - że (2) dalej istniejemy jako bezcielesne duchy, które w dodatku, według większości zwolenników tego poglądu, czekają jakieś sądy, i to przynajmniej dwa razy, raz indywidualnie zaraz po śmierci, drugi raz hurtowo przy Końcu Świata, a po wyroku idzie się do nieba, czyśćca lub piekła;
· - że (3) "przesiadamy się" w ciało nowej istoty i rodzimy się na nowo.
Istnieje pewna "masa" danych doświadczalnych, które każą podejrzewać, że pogląd nr 1. nie jest prawdą. Byłby prawdziwy, gdyby świadomość była nieodłącznie związana z ciałem. Przeciw temu świadczą przypadki eksterioryzacji, kiedy ludzie "wychodzą z ciała". Zdarza się to pod wpływem szoku, np. podczas operacji chirurgicznych, w stanach tak zwanych "przyśmiertnych" (ang. near-death-experiences, NDE), zewnętrznie rozpoznawanych jako śmierć kliniczna, i wreszcie pod wpływem halucynogenów (enteogenów), z których najsilniej "odcieleśniające" działanie ma, jak się wydaje, dwumetylotryptamina (DMT)
Pogląd nr 3, oczywiście nie tak prosto i figlarnie wyrażony, wiąże się głównie z religiami pochodzącymi z Indii - z hinduizmem i z buddyzmem. W mniej "teologicznej" formie spotykany jest w folklorze wielu ludów, w tym także u Słowian
Popierają go, oprócz tradycji, także "wspomnienia z przeszłych wcieleń", które (wprawdzie rzadko) pojawiały się w różnych ludzi spontanicznie, a także bywały stymulowane: przez zażywanie psychodelików (takie świadectwa uzyskał Stanisław Grof podczas swoich badań nad głęboką pamięcią ujawniająca się pod wpływem LSD); przez ćwiczenia oddechowe znane jako regresing, oraz pod hipnozą.
Zapewne w większości przypadków, kiedy ktoś przeżywa doświadczenia, które w jego najgłębszym przekonaniu są przypominaniem poprzednich wcieleń, "wspomnienia" te są nieprawdziwe - to znaczy żadnych życiorysów dawniej żyjących ludzi (czy zwierząt!) nie relacjonują! Za to ujawnia się przy tej okazji (pod hipnozą, pod wpływem enteogenów lub w regresingu) inna zdolność umysłu, które mnie osobiście wydaje się nawet bardziej zdumiewająca niżeli przeszłe wcielenia: jest to zdolność do tworzenia, spontanicznie i niemal na zawołanie, całych "równoległych życiorysów" i "równoległych osobowości" - "równoległych światów przeżyciowych" nieomal. Ta zdolność ludzkiego umysłu wydaje mi się prawdziwa perłą - cóż, kiedy zwolennicy reinkarnacji tę perłę z pogardą odrzucają, szukając w niej tego, czym ona nie jest, czyli potwierdzeń swoich przekonań. (Dlaczego tak się dzieje, jest oczywiste: przekonanie o reinkarnacji bywa traktowane jako gwarancja, że się nie umrze - a zdolność do realistycznego konfabulowania żadnym plastrem na zagrożenie śmiercią nie jest!)
Oczywiście, przeciw poglądowi nr 3 (że jest reinkarnacja) świadczy "naoczny" dowód: to, że nie pamiętamy żadnych przeszłych żywotów; a nawet nie pamiętamy tego, co działo się przez kilka lat po narodzinach. Badania Grofa pokazują, że enteogeny - i ćwiczenia oddechowe też! - potrafią skutecznie przywrócić pamięć wczesnodziecięcą, okołoporodowa, a nawet prenatalną. Zwolennicy reinkarnacji natychmiast z tego wyciągają wniosek, że przywracają one również pamięć "pretanatalną", czyli tę sprzed ostatniej śmierci, a skoro tak, to również sprzed dowolnej śmierci poprzedniej.
Odpowiedź zwolenników reinkarnacji jest taka, że oprócz pamięci zwykłej, "płytkiej" mamy pamięć "głęboką", i w niej to właśnie "zalegają" wspomnienia z przeszłych wcieleń. Właśnie doświadczenia regresingowe i halucynogenne byłyby dowodem na istnienie owej głębokiej pamięci. (Ale, jak wcześniej pisałam, przeciw istnieniu pamięci przeszłych wcieleń świadczą wspomniane "nieświadome oszustwa umysłu" - konfabulacje.)
Wróćmy do źródeł, czyli do buddyzmu. Buddyjskie nauczanie w żadnym razie nie wiąże z reinkarnacją nadziei na uniknięcie śmierci. Przeciwnie, wciąż powtarzane są słowa Buddy Śakjamuniego, że śmierć (jak narodziny i choroba) jest cierpieniem, i jest nieuchronna. Z drugiej strony żadna z religii nie uczyniła tak wiele jak buddyzm dla "oswojenia" zjawiska śmierci - mam na myśli tu zarówno szczegółowe instrukcje dla umierających, wykorzystywanie śmierci jako szczególnie sprzyjającej okazji dla osiągnięcia Wyzwolenia, jak również zagadkowe zjawisko, wielokrotnie relacjonowane, jakoby buddyjscy święci swój proces śmierci kończyli rozpuszczeniem swojego ciała, tak, iż pozostawały po nich puste szaty, włosy i paznokcie. W buddyzmie również reinkarnacja nie jest wiązana z żadną nadzieją na kontynuowanie swojego indywidualnego istnienia w następnych wcieleniach. Instytucja tulku (po tybetańsku spruls-sku, w sanskrycie nirmanakaja), czyli inkarnowanych lamów, wcale temu nie przeczy, jako że powiada się, iż w ich przypadku przez ciąg kolejnych wcieleń przenosi się zadanie, rola do odegrania ("powołanie"? - chciałoby się powiedzieć), nie zaś wcale indywidualna świadomość poparta pamięcią przeszłych wcieleń. Owszem, w buddyzmie znane jest takie siddhi (szczególna zdolność umysłu), które polega na pamiętaniu poprzednich wcieleń, ale ogromna większość tulku daje sobie radę bez tego. I tak (streszczam tu dalej nauki buddyjskie), o ile po śmierci umysł zmarłego zachowuje zdolność sądzenia i utrzymuje swoje "ja" w jakiej takiej całości, pomimo braku wsparcia ze strony "ugruntowania" jakim jest ciało, to wejście w kolejny cielesny żywot skutecznie poprzednie "ja" kasuje, kasując przy okazji także pamięć minionego życia. Można powiedzieć, że o ile śmierć jeszcze nie jest pełną śmiercią "ja", to taką właśnie śmiercią są następne narodziny. (A raczej początek następnego życia, więc raczej poczęcie.) Z czego wynika natychmiastowy wniosek, że nawet jeżeli w jakiś sposób żyjemy poza ciałem po jego śmierci, to nie jest to wcale koniec niebezpieczeństw, jakie czyhają na naszą świadomość i tożsamość - jako że następne narodziny są śmiercią dla umarłego! Zresztą, fakt bycia i doświadczania poza ciałem wcale nie jest od razu gwarancją, że ten nowy stan jest bezpieczny i stabilny. Raczej wydaje się, że to właśnie ciało i jego doznania są dla świadomości czymś, co ją stabilizuje i nie pozwala jej rozproszyć się. Możliwe też jest coś takiego: stan po śmierci i bez ciała jest w jakiś sposób dla świadomości, dla "ja", nieznośny - z powodu nudy? braku wrażeń? nie zaspokojonych pragnień? Dobrym przybliżeniem jest tu (być może) pewne doświadczenie medytacyjne: kiedy osiągnie się stan "czystego widzenia", bez myśli i wewnętrznego dialogu, jawi się on jako coś niezmiernie cennego i radosnego. Tym niemniej stan taki "załamuje się" po jakimś czasie - tak jakby "gadający umysł" nie mógł tego na dłuższą metę znieść. Więc może po śmierci jest podobnie? - a nowe wcielenie jest włączeniem się na powrót czegoś co przypominałoby wewnętrzny dialog... Ten pogląd nie jest, jak się wydaje, sprzeczny z buddyzmem.
Mogę więc podsumować:
(1) To, że niektórzy byli "po tamtej stronie" - mieli doświadczenia przyśmiertne - nie znaczy wcale, że niektórzy ich nie będą mieli, i ich strumień świadomości zaniknie od razu przy śmierci ciała, albo, jak przy utracie przytomności, wcześniej.
(2) To, że istnieje strumień świadomości po śmierci ciała, wcale nie znaczy, że ten bezcielesny stan świadomości jest stały, trwały i bezpieczny. (A także nie ma żadnej gwarancji, że jest przyjemny.)


(3) Brak poczucia, że istnieliśmy przed narodzinami (a także nauki buddyjskie) świadczyłby o tym, że nawet jeżeli śmierć ciała nie jest kresem "ja", to na pewno jest nim następne wcielenie.
(4) Wcale nie jest powiedziane, że po śmierci dzieją się z "ja"-świadomością jeszcze inne rzeczy niż następne wcielenie się. Może być tak, że to jest tylko jedna z ewentualności.

Related Articles